SYNDROM HAMLETA. Zimny prysznic

Powiedzieć, że film otwarcia tegorocznych Opolskich Lam jest dziełem do bólu aktualnym, to nie powiedzieć nic. W niespełna dziewięćdziesięciominutowym Syndromie Hamleta rozmawia się na temat okrucieństw wojny w Ukrainie, wartości narodowych i feminizmu, a także trudnej sytuacji osób LGBT, wychowujących się w konserwatywnych rodzinach. Bohaterów filmu Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego dzieli niemalże wszystko, a łączą trzy rzeczy: obywatelstwo ukraińskie, związane z nim doświadczenie wojenne oraz przynależność do grupy teatralnej, eksperymentującej z treścią bodajże najpopularniejszej sztuki Szekspira.
„Bo Hamleta nie da się grać po prostu. Może dlatego tak kusi reżysera i aktora. W Hamlecie jak w zwierciadle odnajdowało własne rysy wiele pokoleń. I może właśnie na tym polega genialność Hamleta, że można się w nim przejrzeć jak w zwierciadle. Ale jest to takie zwierciadło, które równie często demaskuje tego, który się w nim ogląda” – pisał Jan Kott, najwybitniejszy polski szekspirolog, w szkicu pt. Hamlet, czyli Pułapka na reżysera. Reżyserka Roza i jej aktorzy wpadają w tę pułapkę, ale robią to, jak sądzę, świadomie.
Hamlet od samego początku służy tutaj bowiem jako lustro, czy też, jak pisał Kott, zwierciadło. Artyści wykorzystują sztukę Szekspira, a zwłaszcza jej najsłynniejsze zdanie: „Być albo nie być”, aby wydobyć na światło dzienne formacyjne, często traumatyczne wydarzenia ze swojego życia. Poprzez jednostkowe historie Slawika, Katii, Romana, Rodiona i Oksany konstruowany jest współczesny portret narodu. Narodu pokiereszowanego przez wciąż trwającą wojnę, a jednocześnie zmagającego się z wieloma innymi problemami, jak chociażby nietolerancja. Opowieści dotyczące mycia trupów oraz tortur podczas rosyjskiej niewoli mieszają się z historią funkcjonariuszy, gwałcących homoseksualistów przy użyciu pałek policyjnych. Syndrom Hamleta dobitnie przypomina, jak okropnym miejscem potrafi być świat – pełnym nieumotywowanej przemocy i zachowań niegodnych człowieka.
Terapia poprzez sztukę
Film Niewiery i Rosołowskiego niesie jednak również nadzieję. Podczas kolejnych, skrzętnie rejestrowanych przez dokumentalistów, prób bohaterowie otrzymują szansę na rozliczenie się z przeszłością. Sama praca nad spektaklem staje się formą terapii poprzez sztukę – tak jak w filmie Ziemia jest niebieska jak pomarańcza, gdzie bohaterka brała się za bary z doświadczeniem wojennym, realizując amatorskie filmy krótkometrażowe. Tworząc luźną wariację na temat klasyki Szekspira, mogą wyrazić samych siebie, jednocześnie empatyzując z doświadczeniami innych. Roza nieustannie dba przy tym o komfort psychiczny swoich podopiecznych (bo właściwie tak należy o nich mówić): pozwala wytyczyć klarowne granice, nie naciska i przerywa próby, gdy widzi, że ktoś nie czuje się dobrze z tym, co robi lub mówi. Sam spektakl schodzi na plan dalszy – Niewiera i Rosołowski pokazują nam zaledwie jedną scenę z premiery przedstawienia, trwającą niecałe kilka minut. Trudno o bardziej dosadny sygnał ze strony twórców, informujący widza o tym, że w tej historii nie liczy się finał, ale sam proces. Żmudny, miejscami bolesny, ale koniec końców owocny.
Co jakiś czas Niewiera i Rosołowski wychodzą z kamerą poza deski teatru – i to te fragmenty wydają się najbardziej godne zapamiętania. Pozwalają nam lepiej poznać bohaterów Syndromu Hamleta, bo to oni stanowią trzon filmu. Gorzka rozmowa Rodiona z matką na temat dzieciństwa; przeszywające wyznanie ojca Slawika, dotyczące wiadomości o tym, że jego syn znalazł się najpierw na froncie, a następnie w rosyjskiej niewoli; wywiad przeprowadzany przez Katię, na co dzień dokumentującą zbrodnie putinowskiego reżimu, z kobietą, która została porwana i torturowana przez najeźdźców – trudno wyrzucić te obrazy i słowa z pamięci. Sam, pod natłokiem codziennych obowiązków, zapominam czasem o tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Może to psychiczna reakcja obronna, może zwyczajny konformizm – wolę myśleć, że to pierwsze. Syndrom Hamleta działa w tym przypadku jak zimny prysznic: nieprzyjemny, ale potrzebny.
„Żeby wystawić Hamleta trzeba mieć coś do powiedzenia o Szekspirze i o współczesności” – pisze dalej w swoim tekście Kott. Nie jestem przekonany, czy Roza i jej aktorzy mają do powiedzenia coś nowego o Szekspirze, z całą pewnością mają jednak wiele do powiedzenia na temat współczesności. Brudnej, zakrwawionej, a mimo to niepozbawionej nadziei na lepsze jutro. Warto ich wysłuchać.