SUSPENDED TIME. Nieznośny ciężar wolnego czasu [RECENZJA]
Pamiętacie jeszcze o pandemii koronawirusa i lockdownie? Pamiętacie, jak na kilka miesięcy prawie cały świat zatrzymał się na nieokreślony czas społecznej izolacji? Jeśli wydarzenia kolejnych lat zatarły wam w pamięci szalony rok 2020, to z przypominajką spieszy doświadczony francuski reżyser Olivier Assayas. Jego najnowszy film nazywa się odpowiednio Suspended Time, czyli ‘zawieszony czas’, odwołując się bezpośrednio do dziwnego dla wielu ludzi doświadczenia zatrzymania normalnego biegu życia. Na miejscu jest zdziwienie, że pandemia i lockdown są w 2024 roku jeszcze jakimś tematem w kinie – wydawało się, że ten epizod już został przerobiony i niewiele można na jego temat powiedzieć. Assayas nie zmienia tego stanu rzeczy, ale wydaje się, że potrzebował chwili, by przetrawić i analitycznie opracować swoje własne doświadczenie izolacji, które prezentuje w Suspended Time, stąd film o zawieszonym czasie trafia na festiwalowe ekrany nieco poniewczasie.
Suspended Time zaczyna się tak, że najtwardszym festiwalowym wyjadaczom i miłośnikom filmowej nudy mogą zmięknąć kolana – Assayas atakuje widza statycznymi obrazami francuskiej wsi, na które nałożony jest głos samego reżysera, który odczytuje notatki o tym, jak w 2020 roku trafił do izolacji w rodzinnym domu matki. Ten wstęp trwa jednak na szczęście tylko kilka minut, po których twórca przechodzi do klasycznej narracji, gdzie swoje doświadczenia przekłada na fabularyzowaną historię filmowca Paula, przeczekującego pandemię w rodzinnej posiadłości wraz z bratem Etiennem, dziennikarzem muzycznym, oraz partnerkami obydwu braci. Narracja z offu co prawda powróci kilka razy, by przepleść fikcyjną warstwę prawdziwymi wspomnieniami i refleksjami Assayasa, ale dzięki bogom kina, Suspended Time nie przybiera jednak formy pandemicznego eseju, ale opowiada historię.
Można powiedzieć, że Assayas robi to, co potrafi doskonale i z czego poniekąd uczynił swoją reżyserską sygnaturę – przeplatanie warstw rzeczywistości, fikcji, autobiografii i artystowskiej ironii stanowi przecież kanwę wielu jego filmów, chociażby Irmy Vep, Demonlovera czy niedawnego Podwójnego życia. W Suspended Time rola Assayasowskiego alter ego przypada ponownie Vincentowi Macaigne’owi, który bryluje w roli Paula, zżeranego przez neurozy i zatruwającego nimi życie swojego bardziej wyluzowanego brata. Na prostej konstrukcji kontrastu charakterów reżyser osadza zgrabną, lekko sarkastyczną refleksję nad reakcjami ludzi na pandemię, wbijając szpile zarówno tym, którzy obsesyjnie śledzili wytyczne i uczyli się na nowo myć ręce, jak i tym, którzy utyskiwali na niewygodę życia w kokonie własnego przywileju i postulowali co 5 minut powrót do business as usual. Autobiograficzna rama pozwala z kolei tej lekkiej krytyce nie przybrać formy moralizatorskiego kazania, zdjąć trochę ciężaru z tematu pandemii, a także od razu rozbroić opowieść tyleż rytualnym, co potrzebnym gestem uświadomienia sobie własnego przywileju.
Powstaje w ten sposób ciekawa mikrogaleria postaci i postaw w obliczu abstrakcyjnego skądinąd i z pewnością niespodziewanego pandemicznego zawieszenia czasu. Bohaterowie są antypatyczni, ale równocześnie w przewrotny sposób budzą zrozumienie. W przejaskrawionych – choć nie nierealistycznych – podejściach sprzeczających się o antycovidowe pryncypia braci każdy znaleźć może albo swoje własne odbicie, albo odbicie kogoś, kogo zna. Ta bliskość jest zresztą paradoksalna, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zdecydowana większość z nas, w przeciwieństwie do Assayasa i jego filmowych awatarów, lockdown spędzała raczej w ciasnych mieszkaniach/pokojach, a nie w przestronnych willach na malowniczej prowincji. Jednak Assayasowi udało się znaleźć w budzącej mało empatii nudzie bogaczy ludzki pierwiastek, który nie gubi się nawet pod cokolwiek artystowską stylizacją.
Assayas nie tworzy tu społecznej krytyki, ale rodzaj quasi-autobiograficznej gawędy, której nadrzędnym celem jest oddanie ducha covidowej izolacji. Dlatego też Suspended Time snuje się niemiłosiernie, zagrzebuje w kolejne, nieprowadzące donikąd wątki i dygresje, dłużąc się przy tym jak… izolacja. To poniekąd brawurowy zabieg, który wywołuje u widza odczucia analogiczne do tego, co przeżywają bohaterowie. Oczywiście można obrócić to przeciwko filmowi i nie bez racji zarzucić, że nie angażuje oraz raz po raz gubi narracyjną konsekwencję. Dostrzegam tu jednak klasyczny paradoks szklanki – Assayas jest przede wszystkim szczery i pozostaje wierny swoim intencjom, licząc się poniekąd z tym, że efekt może nie być dla wszystkich strawny. Trudno, mówi Francuz i przechodzi do opowieści o swojej matce i niańce. Widzowi pozostawia zaś, czy tej opowieści wysłucha i być może coś wyciągnie dla siebie, czy zaśnie przed ekranem.