SUPER SIZE ME. Pozostawia głowę wypełnioną pytaniami
Czy przed zamówieniem soczystego hamburgera bądź solonych frytek zastanowiliście się kiedyś, co będziecie jeść? Czy spożyte przez was w barze jedzenie było tylko sycące, czy wyłącznie niezdrowe? Czy z rozrzewnieniem wspominaliście może, jak smaczna była podgrzewana bułka z szynką w sałacie i czy nie chcieliście zamówić jeszcze jednej? Jeśli nie, to po obejrzeniu kolejnego kontrowersyjnego dokumentu z Ameryki pytania te same uformują się w waszych umysłach.
Wszystko w Ameryce jest większe. Mamy największe samochody, największe domy, największe firmy, największe jedzenie, a do tego największych ludzi…
Michael Moore, realizując dwa problematyczne, ale nagradzane i sławne paradokumenty (Zabawy z bronią i Fahrenheit 9/11), zupełnie nieświadomie wyznaczył nowy kierunek rozwoju… czystego dokumentu. A wszystko przez to, że widzom znudziły się nudne, wtórne i ciągnące się jak flaki z olejem filmy dydaktyczne i szturmem pognali do kin na dynamicznie zrealizowane, agresywne dzieła wnoszące powiew świeżości, ale również strumienie kłamstwa do obiektywnego zazwyczaj dokumentu. Moore, dzięki swojej odwadze i niewyparzonej gębie, odniósł sukces, zarobił górę pieniędzy i stał się sławny. Dlaczego więc i innym miałoby się nie udać? Pewnego świątecznego popołudnia Morgan Spurlock, leżąc na kanapie i odpoczywając po dziękczynnym obiedzie, postanowił włączyć telewizor. Skacząc z kanału na kanał przypadkiem natrafił na reportaż o dwóch nastolatkach, które pozwały sieć restauracji McDonald’s, oskarżając ją o przyczynę swojej otyłości. Spurlock, przypominając sobie o głośnej przed kilkunastu laty sprawie zwycięskiej batalii palaczy z koncernami tytoniowymi, uznał, że i tym razem może się to skończyć sensacyjnie. McDonald’s jednak od razu zaprzeczył rewelacjom dziewczynek i zaczął bronić się na wszystkich frontach. W tym momencie ten bliżej nieznany producent wpadł na pomysł nakręcenia dziwnego dokumentu – dziennika 30 dni diety opartej na potrawach z najpopularniejszej restauracji fast-food świata. Chciał tym samym sprawdzić, czy fast-foody faktycznie mogą zaszkodzić. A obiektem tego eksperymentu uczynił siebie…
Oglądając Super Size Me nie sposób nie zauważyć wielu elementów łączących dzieło Spurlocka i opowiastki Moore’a. Mamy tu więc mocny początek z toną statystyk dotyczących poziomu otyłości populacji zarówno USA, jak i całego świata (z przygrywającym w tle utworem żywo przypominającym melodię z prologu do Gangów Nowego Jorku). Mamy i ciekawie opowiadającego narratora, który podobnie jak i Moore prowadzi widza za rękę przez niemal cały film. Jest i główny bohater, reżyser i scenarzysta w jednej osobie. Są i zabawne wstawki animowane, stylizowane na filmiki instruktażowe (pamiętacie Zabawy z bronią?). Oczywiście, mamy też i Busha (tzn. portret Jezusa Chrystusa, na którym małe dzieci rozpoznają ciągle urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych). Nie zabrakło też i delikatnej nagonki na administrację rządową USA. Słowem jest wszystko, czego „kontrowersyjnemu dokumentowi” potrzeba. Jednak Super Size Me wyróżnia się tym, że opowiadana historia oparta jest bardziej na faktach, niż na mitach… Aby trafniej przemówić do swojej widowni i mieć poparcie tez na temat szkodliwości „niezdrowego żarcia”, przed przystąpieniem do eksperymentu Morgan wynajął kilku specjalistów, którzy mieli czuwać nad jego zdrowiem i samopoczuciem. Tak więc z ekranu przemawiają do nas uczeni ludzie: kardiolog, gastroenterolog, lekarz ogólny, dietetyk i fizjolog wysiłku fizycznego. Zapomniałbym o uroczej dziewczynie naszego poczciwego bohatera, która zabawnie opowiada o wpływie diety hamburgerowej na pożycie seksualne Morgana. Warto posłuchać. Mimo generalnie dość poważnego przekazu, film nie przytłacza. Jest zabawny, ale i trafny w swym wyśmiewaniu. Reżyser ma w rękach mocne dowody w postaci specjalistycznych badań lekarskich, potwierdzających jego przypuszczenia na temat krzywd wyrządzanych ludziom przez restauracje fast-food. Innym argumentem są dostrzegalne gołym okiem zmiany zachodzące w i na obiekcie eksperymentu, które uchwyciło czujne oko kamery…
Słowem, pomijając wiele rzucających się w oczy podobieństw, Super Size Me nie jest mitomanią w stylu Moore’owskim. Nie jest też tak skandalizujący jak niektóre jego dzieła, jednak – tak jak i tamte – pozostawia głowę raczej zaskoczonego widza wypełnioną przeróżnymi pytaniami. Takimi, jak na przykład te wypisane przeze mnie pokrótce na początku tej recenzji. I myślę, że każdy po obejrzeniu tego filmu kilka razy zastanowi się, czy na pewno dobrze robi, stołując się pod słynnymi Złotymi Łukami restauracji McDonald’s.
Tekst z archiwum film.org.pl.