STRIKE. Dobry serial, ale nie najlepsza adaptacja
Gdyby Agatha Christie żyła dzisiaj i oglądała seriale kryminalne, spodobałby się jej Strike. Ale gdyby wcześniej czytała powieści J. K. Rowling, na podstawie których zrealizowano Strike’a, nie byłaby zadowolona.
Kryminał to gatunek bardzo schematyczny – niezależnie od tego, czy mówimy o filmie, książce czy serialu – i właśnie dlatego twórcy zawsze starają się urozmaicić świat przedstawiony swojego dzieła, stworzyć ciekawych, intrygujących bohaterów. Skoro historia jest przewidywalna, powinny ją opowiadać nieprzewidywalne postacie. Najlepiej, jeśli detektyw jest genialny, ma jakąś trudną, skomplikowaną przeszłość, a zagadki sprawiają wrażenie niemożliwych do rozwiązania. Coraz rzadziej obecnie spotyka się tradycyjne kryminały, w których normalny detektyw czy policjant zwyczajnie szuka mordercy, używając prostych metod śledczych, a nie swoich nadludzkich umiejętności czytania w myślach, kalkulowania prawdopodobieństwa czy oceniania psychologii podejrzanego. Tymczasem Rowling, która od 2013 roku wydaje kryminały pod pseudonimem Robert Galbraith, napisała dokładnie takie powieści.
Bohaterowie – Cormoran Strike i Robin Ellacott – mają swoje charakterystyczne cechy, ale nie potrafią w ułamku sekundy odgadnąć mordercy. Nie, Strike i Robin spędzają dużo czasu na dochodzeniu: szukają śladów, przesłuchują podejrzanych i analizują ich wypowiedzi, by na koniec, po ciężkiej orce i wysiłku umysłowym, wskazać winnego. Dokładnie tak samo wygląda to w serialu, który jest oprócz tego stonowany i zachowawczy. Nie ma epatowania golizną, przemocą, krwią, seksem i innymi niepotrzebnymi rzeczami. Po prostu stare, dobre morderstwo i następujące po nim śledztwo – tak, jak u Agathy Christie. Pod tym względem serial duchem pasuje do książek Rowling.
Podobne wpisy
Fani kryminałów Rowling będą jednak trochę zawiedzeni nadmiernymi uproszczeniami. Wycięto bardzo dużo informacji z życia prywatnego bohaterów, ograniczono tłumaczenie ich przeszłości bądź sposobu postępowania. O ile w miarę lektury poznajemy postacie i rozumiemy, dlaczego zachowują się właśnie tak, o tyle w miarę oglądania nic się nie wyjaśnia. Matthew, narzeczony Robin, od początku nie lubił Strike’a i był wyraźnie o nią zazdrosny – para wielokrotnie się z tego powodu kłóciła. Dlatego, gdy dziewczyna w pewnym momencie okłamuje narzeczonego, jest to dla czytelnika bardziej zrozumiałe. Ale w serialu wątek Matthew i Strike’a pominięto, więc gdy Robin oszukuje Matthew, widz ma prawo podrapać się po głowie i zapytać „Ale właściwie dlaczego? Co się stało?”. Tyle dobrego, że zarówno Holliday Grainger (Rodzina Borgiów, Tulipanowa gorączka), jak i Tom Burke (Muszkieterowie) pasują do swoich postaci. Burke jest dokładnie tak samo obleśny i mało sympatyczny, jak Strike książkowy, a Grainger wręcz przeciwnie – miła, otwarta i życzliwa, tak jak Robin w powieściach.
Niestety, skróty i ułatwienia związane z charakterami postaci to nie jedyny grzech serialu. Wyemitowano od razu dwa sezony – najpierw trzy odcinki pierwszej powieści, Wołania kukułki, następnie dwa Jedwabnika. Jest to niezrozumiałe z dwóch powodów. Przede wszystkim w drugiej książce było więcej bohaterów, relacje między nimi bardziej skomplikowane niż w Wołaniu kukułki, a to właśnie tej powieści poświęcono mniej czasu. Skutek jest taki, że niektórzy bohaterowie pojawiają się na dwie minuty i znikają, a ich wkład w prowadzone przez Robin i Strike’a śledztwo jest albo znikomy, albo niezrozumiały bez znajomości książki.
Po drugie natomiast – Rowling wydała dotychczas trzy części serii o Strike’u i Robin, czwarta powieść nie ma jeszcze nawet daty premiery, a już ukazały się ekranizacje dwóch pierwszych książek. Zapowiedziano wprawdzie, że następny sezon zostanie wyemitowany dopiero za rok, a Brytyjczycy lubią zrobić sobie wielomiesięczną przerwę między kolejnymi odcinkami, więc może będziemy czekać na adaptację, dopóki Rowling nie wyda nowego kryminału, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś się mocno pospieszył. Warto może było poświęcić więcej czasu na napisanie lepszego scenariusza – szczególnie jeśli chodzi o Jedwabnika…
Warto jednak zaznaczyć, że choć drugi sezon jest wyraźnie słabszy, to Strike jest ogólnie dobrym serialem. Nie można mu odmówić dobrego aktorstwa, ładnych ujęć, sprawnej realizacji. Całość jest bardzo staroświecka – jak mówiłam na początku, Agacie Christie by się podobało. Tyle że ja uwielbiam styl Rowling, bardzo mi odpowiada jej poczucie humoru i sposób postrzegania świata. Szczerze mówiąc, wolę powieści o Cormoranie Strike’u niż sagę o Harrym Potterze (choć nadal mam do niego sentyment). Stąd przede wszystkim bierze się moja krytyka: znam materiał źródłowy, więc widzę, co można było zrobić o niebo lepiej. W kategorii „kryminał” przyznaję serialowi siedem gwiazdek na dziesięć i jako fanka literatury sensacyjnej w ogóle – jestem usatysfakcjonowana. W kategorii „adaptacja prozy Rowling” – cztery na dziesięć. I jako fanka twórczości Rowling jestem cholernie zawiedziona: czekałam na ekranizację jej książek, a dostałam zwykły serial kryminalny.