SPIDER-MAN 2
Było źle, jest jeszcze gorzej. Po przeczytaniu paru stosunkowo przychylnych recenzji miałem nadzieję, że film o Spider-Manie tym razem zaskoczy mnie pozytywnie. Ekranizacja przygód jednego z najpopularniejszych bohaterów komiksowych w Stanach Zjednoczonych przyniosła fenomenalny sukces kasowy. W Europie natomiast film ten został przyjęty bez większej furory, Spider-Man okazał się po prostu tworem przeciętnym. Po zetknięciu się ze wspomnianą przychylnością recenzentów, z paroma obiecującymi opiniami, spodziewałem się udanej, porządnej adaptacji słynnego komiksu, nieskrępowanej i spektakularnej rozrywki, filmu, który spełni oczekiwania nie tylko fanów Sieciogłowego, ale i przeciętnego odbiorcy, dynamiczniejszej akcji, ciekawszej historii, lepiej nakreślonego bohatera – jakiegokolwiek wręcz progresu. I zawiodłem się. Spider-Man 2 jest według mnie porażką niemalże na całej linii.
Wstęp jest niczego sobie. Obserwujemy, w jaki sposób nasz superbohater, między wyciąganiem szarych obywateli z opresji a ściganiem przestępców, jako Peter Parker zmaga się z trudnościami życia codziennego. A problemów ma on nie mało. W życiu uczuciowym pierwszoplanowe miejsce zajmuje wciąż Mary Jane Watson. Peter, kiedy tylko znajdzie na to czas, w przypływie romantyzmu siada na swym łóżku i myśli o swej oblubienicy. Nie zdobywa się jednak na nic więcej, gdyż jako honorowy heros nie narazi jej na gniew swych wrogów. Drugą kobietą w jego sercu jest ciotka May, która mimo przytłaczających ją obciążeń finansowych zawsze znajdzie czas i siłę na ciepłe słowo lub patetyczną kwestię. Życie zawodowe jest dla Petera kolejną udręką. Nowy Jork nie jest wszak miastem tanim, toteż bohater sprytnie próbuje wykorzystać swe nadzwyczajne umiejętności parając się rozwożeniem pizzy. Jeżeli chodzi o studencką egzystencję – dla uzdolnionego Parkera najtrudniejsze zadania z fizyki kwantowej to pryszcz, broniąc ludzkości nie ma on jednak czasu żeby odrobić zadanie domowe. Nadmiar kłopotów nie staje się lżejszy nawet pod maską Spider-Mana. Całkiem przeciwnie – wszystkie trudności Pete’a odbijają się na supermocach Pająka, (co w zmyślny, symboliczny sposób zostało ujęte przez niemożność wystrzelenia pajęczyny). W dodatku na horyzoncie, w jakże oryginalny sposób, pojawia się nowy wróg. Oto zapalony naukowiec Octavius w wyniku nieudanego eksperymentu przeistacza się w śmiertelnie groźnego Doctora Octopussa..
Scenariusz sprawia wrażenie bardziej skomplikowanego niż w części pierwszej. Wiąże się to z ambitnym zamierzeniem twórców, by nadać filmowi, a właściwie jego bohaterom, większej głębi. Jednak efekt ten chcieli osiągnąć poprzestając na przypisaniu danej postaci niezmierzonej ilości różnorakich kłopotów, przez co bohaterowie wypadają w większym lub mniejszym stopniu nienaturalnie, a całość kojarzy się z nie najlepszej jakości młodzieżowym serialem. Nienaturalność tą potęguje stojące na przeciętnym poziomie aktorstwo i pomyłki castingowe. Tobey Maguire momentami przypomina nie dojrzewającego do roli superbohatera, cichego, skromnego, wrażliwego człowieka, tylko opóźnionego umysłowo anemika. Kirsten Dunst nie olśniewa, nie przyciąga do ekranu swą urodą. Między tą parą być może i jest jakaś magia, lecz jeśli już to gdzieś z boku, ja niezbędnych tu iskier czy chemii nie dostrzegam. Główny przeciwnik Spider-Mana – Dock Ock zagrany przez Alfreda Molinę, nie irytuje co prawda tak jak jego poprzednik Zielony Goblin w wykonaniu Willema Dafoe, jednak jest on w moim odczuciu nijaki, a sama relacja naukowiec-złoczyńca została skonstruowana wyjątkowo nieudolnie. Sama fabuła trąci banałem i nielogicznością. Potykamy wzrok o dziury niedorzeczności, zaciskamy zęby stykając się z całą kanonadą kretynizmów wypływających z ekranu, i choć niekiedy niedociągnięcia w kwestii fabularnej usprawiedliwia się konwencją komiksowej adaptacji, to trudno tu ukryć zdegustowanie wywołane przez beznadziejny scenariusz.
Podobne wpisy
Sam Raimi potwierdził, że zwyczajnie nie radzi sobie z kręconymi z rozmachem, spektakularnymi przedsięwzięciami. Jego braki w reżyserskim warsztacie, przy prowadzeniu bohaterów, nadawaniu im ‘głębi’, przy kreowaniu dramaturgii, nieumiejętność poprawnego rozłożenia napięcia, widać bardzo wyraźnie. Spider-Man 2 jest filmem niezwykle słabym, często wprost żenującym. Drażnią ogromne pokłady łopatologii i niezdrowego patosu. Razi także fakt realizowania filmu pod najmłodszych oraz ich wszędobylska obecność na ekranie. Filmowi wprawdzie trudno odmówić efektowności, (gigantyczny budżet do czegoś w końcu zobowiązuje). Spider-Man śmiga więc widowiskowo między wieżowcami, tempo jest całkiem szybkie, a efekty specjalne najwyższej klasy. Cóż jednak z tego – po wcale niezłym pojedynku głównych antagonistów na dachu rozpędzonego pociągu, następuje scena o takim stężeniu patosu (mieszkańcy Nowego Jorku znowu jednoczą się w obronie ‘ich’ bohatera), że ciarki przechodzą po plecach. Na obronę reżysera można powiedzieć o łatwo dostrzegalnym wzroście ilości sekwencji humorystycznych, które wyszły Raimiemu naprawdę nie najgorzej, na przykład w świetnej scenie, kiedy bohater zmuszony jest jechać windą, gdzie z pewnym mężczyzną przeprowadza zabawną konwersację. I tu jednak można się przyczepić. Wiele scen wywołuje pusty śmiech, jeszcze więcej śmieszy niezamierzenie.
Seans ze Spider-Manem odradzam zdecydowanie, choć wiem, że jest to rozrywka kusząca. Sam uległem reklamom, opiniom i własnemu komiksowemu zamiłowaniu, lecz na część trzecią na pewno już się nie wybiorę. Sequel Spider-Mana jest jeszcze słabszy od jedynki, którą mimo średniego poziomu oglądałem bez większego znużenia. Przy dwójce życzyłem sobie tylko, by napisy końcowe pojawiły się jak najszybciej. Twórcom, dla dobra (przyszłego) serii, a nawet ich własnych portfeli, doradziłbym zmienić przede wszystkim reżysera i scenarzystę, a najlepiej również i dwójkę głównych aktorów.
Tekst z archiwum film.org.pl