SNAJPER
Clint Eastwood wreszcie wrócił do polskich kin. W wielkiej formie. Po serii mdłych filmideł stworzył dzieło, które na pewno zapisze się w historii amerykańskiego filmu. To za sprawą odważnych tez stawianych przez reżysera i bezkompromisowości w oddaniu wojennego piekła. Eastwood – republikanin z krwi i kości – mierzy się z wojną w Iraku. W jego ręce trafił doskonały biograficzny scenariusz o Christopherze Kyle’u – najskuteczniejszym jankeskim snajperze w historii konfliktu w Iraku. Bohater Snajpera to początkowo prosty chłopak z Teksasu. Lubi rodeo, lubi się szlajać po knajpach, pić piwo sam, pić piwo z bratem, nie wie, co będzie robił jednego dnia wieczorem, nie zdaje sobie sprawy z istnienia Jutra. Od dziecka wychowywał się z bronią w ręku, na szkolnym podwórku uczył się zaciskać pięści. Jeśli oberwał, ojciec zachęcał do rewanżu, w weekendy jeździli razem na polowania. Kyle wreszcie zapragnął coś z sobą zrobić. Czuł, że jest więcej wart. To dobry, poczciwy chłopak. Do wojska zaprowadził go prosty logiczny łańcuszek: najpierw atak na World Trade Center, później dołączenie do armii, by pomóc zagrożonej ojczyźnie. Tak zapewne myślało wielu. Tam Kyle będzie miał się czym zająć, przydać się komuś, przestać marnować czas i swoje możliwości. W Snajperze Eastwood składa tej postaci hołd, buduje mit.
Chris Kyle (Bradley Cooper) nie chce być jednak anonimowym szeregowym, ale postanawia służyć w elitarnej Navy SEALS. Tam biorą najlepszych. On taki się stanie. Przed pierwszą zmianą na froncie dojdzie jeszcze do ślubu: raczej przewidzianego, bo Kyle na naszych oczach dorośleje: przestaje robić cokolwiek przez przypadek, wszystko jest częścią planu. Kyle na wyczerpującym wojskowym szkoleniu nabiera potężnej masy, zapuszcza brodę, do krwioobiegu dostaje się wojenny kurz, jego tętno pulsuje rytmem strzałów. W wizji Eastwooda ten stan uzależnia. Wiem, że dokładnie o tym też był Hurt Locker. Jednak dopiero teraz to rzeczywiście czuję. Dla Kyle’a Irak staje się narkotykiem: niszczącym go wewnętrznie i rykoszetem trafiającym w osoby go otaczające. Trzykrotnie wraca na front, bo paradoksalnie tam odnalazł dom. Potrafi w rękach trzymać karabin, większy problem sprawia mu kołysanie w nich własnego dziecka. To wtedy czuje się niezręcznie. Ciałem wraca do Stanów, ale duchem pozostał na służbie, w spojrzeniu pozostał mu snajperski celownik. W myślach ciągle liczy zabitych kolegów.
W Snajperze Eastwooda niespecjalnie interesuje szerszy polityczny kontekst. Reżyser prawdopodobnie wierzy w wyłącznie antyterrorystyczny cel tej interwencji. Daleko mi, by się zgodzić z twórcą Bez przebaczenia pod względem ideologicznym. Jestem w przeciwnym do niego obozie. Znacznie bliżej mi do krytycznej narracji, którą spotkamy u Olivera Stone’a. Nie podzielam proponowanej przez film proamerykańskości, nie wierzę w czystość interesów Stanów Zjednoczonych, nie jestem też zwolennikiem działań jego armii i pozostałych służb. Zmuszony jestem jednak odsunąć całą ideologiczną sferę na bok, ponieważ Snajper doskonale się broni. Oczywiście łatwo z nim wejść w polemikę i pokłócić się o kilka rzeczy. Uważam, że to ślepa uliczka. Bowiem ten film dotyczy Kyle’a – to on tak widzi świat, w ten sposób rozumie kolejne fakty, wszystko oglądamy z jego perspektywy. I na tym poziomie – wiarygodności portretu psychologicznego – reżyser jest konsekwentny, wyczerpujący i przekonujący.
Snajper nie jest politycznym studium konfliktu zbrojnego w Iraku, reżyser nie waży racji obu stron, nie daje im nawet głosu. Jego najnowszy film to przede wszystkim obraz zagubionej jednostki. Snajper podobnie jak każdy inny reprezentant tego gatunku jest filmem antywojennym. Dostajemy pełny przekrój amerykańskich żołnierzy: mściwych szeregowych, dumnych weteranów, kalek i dezerterów. Szkoda, że Eastwood nie potrafił w równie zróżnicowany sposób przedstawić drugiej strony. Tak, jak udało mu się to zrobić w dyptyku o Iwo Jimie. Irakijczycy to więc głównie barbarzyńcy z bronią. Noszą ją kobiety, sięgają po nią dzieci, w domach cywilów znajdowane są jej spore magazyny. Niestety nie spotkamy tam innych postaw.
Dla Eastwooda/Kyle’a Irak to groźny kraj – siedlisko terrorystów – które trzeba brutalnie spacyfikować. W oczach głównego bohatera nie jest to jednak walka o globalne bezpieczeństwo, ale czysto prywatne wyrównywanie rachunków. Kyle kilkukrotnie wraca do Iraku nie po to, by bronić Ameryki, ale by zemścić się na tych którzy zabijają mu kumpli. Będąc w domu ciągle słyszy dźwięk kul przeszywających ciała towarzyszy broni. Eastwood za sprawą postaci Kyle’a sprawia, że ten konflikt czytamy nie w globalnej, ale w prywatnej skali. To szczególnie interesujące pytanie: “Z jakiego powodu Kyle naciska spust?”. Odpowiedzi można dać kilka. Na każdą znajdziemy w filmie argumenty.
Snajper sprawdza się doskonale jako film wojenny: jest perfekcyjny od strony realizacyjnej. Z każdej sekwencji Clint Eastwood wydobywa mrok, napięcie i niepewność. Co chwila w bohaterów wycelowana jest muszka karabinu snajperskiego. Reżyser nie jeden raz szantażuje nas emocjonalnie, powoli podnosi adrenalinę. Ostatnia akcja w Iraku to mistrzostwo reżyserii, montażu i zdjęć. Eastwood wieńczy swój film w podobnie spektakularny sposób, w jakim udało się to Kathryn Bigelow we Wrogu numer jeden. Snajper to także świetnie rozpisany dramat rodzinny. Kyle przed wyjazdem żeni się z przypadkowo poznaną w barze dziewczyną – Tayą (Sienna Miller). W zdawkowym wstępie filmu ledwo ich poznajemy. W momencie ślubu niewiele znają się też sami. Przez kolejne lata ich związek powoli ewoluuje. Dwójka dzieci ma cementować ich małżeństwo, ale jednak wszystko w okół się rozpada. Kyle żyje na granicy obłędu, wojna psychicznie go wyczerpała, wysączyła z niego siły witalne.
Bradley Cooper, po widocznej fizycznej metamorfozie, daje popis aktorskich umiejętności. Jest precyzyjny w gestach, wewnętrznie wycofany, często przerażony. Świadomy zachodzących w nim zmian, nad którymi nie umie zapanować. To wielka rola w ważnym filmie. Clint Eastwood po latach posuchy stworzył dzieło na miarę swojego nazwiska.
korekta: Kornelia Farynowska