ŚMIERĆ STALINA. Bezczelnie i brawurowo
Gdy Armando Ianucci, szkocki satyryk o włosko brzmiącym nazwisku, zabiera się za film historyczny, można być pewnym, że będzie to historia w ujęciu dalekim od realizmu. W Śmierci Stalina jest zatem wszystko to, co w dobrym kabarecie znaleźć się powinno: karykaturalne postacie, dialogi pisane absurdalnym humorem i historia przedstawiona w krzywym zwierciadle. W przeciwieństwie do Quentina Tarantino, który w Bękartach wojny (2009) przedstawiał zupełnie alternatywną historię zakończenia II wojny światowej, Ianucci nie zmienia jednak zapisów historii, a jedynie znacznie je ubarwia.
Podobne wpisy
Tytuł w tym wypadku nie jest żadnym rebusem – film twórcy serialu Figurantka opowiada o kulisach ostatnich godzin z życia wielkiego radzieckiego wodza i tego, co działo się na najwyższych szczeblach władzy w Związku Radzieckim, gdy Józef Wissarionowicz Dżugaszwili zwany Stalinem wyzionął ducha. To właśnie wtedy zaczyna się w Śmierci Stalina cały kabaret – członkowie Politbiura rozpoczynają grę o wpływy, podkładając sobie nawzajem świnie i szukając sposobu na zjednanie sobie zarówno kolegów z prezydium, jak i całego narodu radzieckiego. Śmierć wodza wywołuje w nich wstrząs co najwyżej chwilowy – już po kilku godzinach polityczna machina pracuje na najwyższych obrotach, a prym w tej rozgrywce wiodą Nikita Chruszczow (Steve Buscemi), I sekretarz partii, i Ławrientij Beria (Simon Russell Beale), bezwzględny szef NKWD. Pionkiem natomiast staje się Gieorgij Malenkow (Jeffrey Tambor), będący bezpośrednim zastępcą Stalina, zaś w chwili śmierci przełożonego stający się najważniejszym człowiekiem w ZSRR. Tak naprawdę jednak jest marionetką w rękach bardziej doświadczonych i bezwzględnych kolegów, dla których walka o władzę jest równoznaczna ze zniszczeniem znienawidzonego przez lata przeciwnika.
Oparty na komiksie Fabiena Nury’ego i Thierry’ego Robina film Ianucciego to bezkompromisowa komedia, która stawia legendarne postacie radzieckiej polityki w bardzo, eufemistycznie rzecz ujmując, niekorzystnym świetle. Nie dość, że panowie tłuką się zapamiętale o partykularne interesy, zamiast dbać o zachowanie stabilności ZSRR, to jeszcze przy tym często wykazują się inteligencją niewykształconego szympansa. Zarówno Chruszczow, jak i Beria, którzy grają w Śmierci Stalina pierwsze skrzypce, potrafią politycznie kombinować, ale gdy przychodzi do rozwiązywania bieżących problemów, wychodzą na kompletnych idiotów. To właśnie dlatego komedii Ianucciego cofnięto pozwolenie na dystrybucję w Rosji – politycy oraz urzędnicy departamentu kultury uznali, że szkocki reżyser w poniżający sposób potraktował nie tylko ważne postacie rosyjskiej historii, ale też sam kraj i jego naród. Trudno powiedzieć, jaki film oglądali owi luminarze w Rosji, lecz zapewne nie mają oni do siebie tyle dystansu, co Niemcy, którzy nie mieli oporów przed obśmiewaniem własnej historii choćby w komedii On wrócił (2015) Davida Wnendta. Na pewno nie mogli oni oglądać Śmierci Stalina, bo wówczas zauważyliby, że obrywa się tam wszystkim, ale nie narodowi radzieckiemu.
Ianucci naigrywa się ze strachu przed Stalinem (świetna otwierająca scena), a także z dumy z radzieckiej kultury i tożsamości – pełno tu nawiązań do amerykańskich gwiazd filmu (główna w tym zasługa Buscemiego), aktorzy mówią albo z pięknym brytyjskim albo zgoła kowbojskim akcentem, a sprzeciw wobec jankeskiego imperializmu pojawia się w najmniej spodziewanych i niedorzecznych momentach. Śmierć Stalina przypomina pomieszanie slapstickowej komedii ze skeczami Monty Pythona, a to zresztą niejedyne nawiązanie do legendarnej grupy komików – w rolę Wiaczesława Mołotowa brawurowo wcielił się tutaj Michael Palin. A to przecież tylko jedna ze świetnych ról w filmie Ianucciego – genialne kreacje stworzyli tu zwłaszcza Buscemi i Beale, znany bardziej z teatru niż kina, ale cały drugi plan to czyste złoto. Jason Isaacs w roli nieokrzesanego, porywczego marszałka Gieorgija Żukowa jest fenomenalny – szkoda, że nie pojawia się w kinie częściej! – ale także z pozoru mniej ważne role potomstwa Stalina są świetnie nakreślone przez Andreę Riseborough i Ruperta Frienda. Można odnieść wrażenie, że pomiędzy wszystkimi członkami licznej obsady zaistniała chemia, w obliczu której ten film po prostu nie mógł się nie udać.
Śmierć Stalina z pewnością nie zyskała uznania, na jakie zasłużyła – dwie nominacje do nagrody BAFTA, czterokrotne zwycięstwo podczas gali British Independent Film Awards czy wyróżnienie FIPRESCI w Turynie to jednak niewystarczająco nobilitujące wyróżnienia. Film Ianucciego zasłużył na znacznie więcej za swoje bezkompromisowe, rewizjonistyczne podejście do materii historii, nawet tej dość bolesnej, którą niektórzy woleliby zamieść pod dywan.
korekta: Kornelia Farynowska