search
REKLAMA
Recenzje

SKINAMARINK. Straszny (???) dom

Hipnotyzująca konwencja to jednak za mało, gdy brakuje wciągającej i przerażającej historii.

Maja Budka

13 lutego 2023

REKLAMA

Skinamarink wszedł do Polski jako wielka gratka i sensacja. Dystrybutor Velvet Spoon reklamował, że arthouse’owy horror trafi do kin tylko na jeden weekend, a potem już nigdzie nie będzie można go zobaczyć. Nic dziwnego, że wielu fanów i zapaleńców rzuciło się po bilety. Byłam jedną z ciekawskich, zachęconych bardzo niepokojącym, intrygującym zwiastunem. I to by było na tyle. Podniecenie bardzo szybko ustąpiło miejsca nudzie i rozczarowaniu.

„W tym domu…” brzmi hasło widniejące na plakacie niezależnego horroru Skinamarink. Miałam naiwną nadzieję dowiedzieć się, CO zadziało się w TYM DOMU. Marzenia. Idąc na ekskluzywny pokaz filmu Kyle’a Edwarda Balla, miałam również nadzieję, że będę czuć podskórny strach spowodowany historią, którą reżyser mi zaserwuje. Trudno jednak napisać cokolwiek o historii. Właściwie to jej nie ma.

Bohaterami są dzieci – rodzeństwo Kevin oraz Kaylee. Czteroletni chłopiec spada ze schodów. Po otrzymaniu niezbędnej pomocy w szpitalu wraca do domu. Następnej nocy rodzeństwo budzi się, by uświadomić sobie, że dom jest pusty. Nie ma w nim ich taty, a także okien oraz drzwi wejściowych. Ich dom, bezpieczna przestrzeń, stał się pułapką. Dzieciom towarzyszy jednak niepokojący głos, który nie wiadomo, do kogo należy. Wiadomo jednak, że nie ma dobrych zamiarów.

Przerost formy nad treścią to w tym przypadku za mało. Skinamarink to tylko forma i nic więcej. W tym horrorze nie ma nawet zalążka ciekawej, rozwijającej się fabuły. Przez ponad półtorej godziny oglądamy losowo pozlepiane ze sobą ujęcia artystycznie wykadrowanych pomieszczeń, retro kreskówkę lecącą w telewizorze, dzieci błąkające się po ciemnych pokojach i korytarzach (nie widzimy ich twarzy, kamera najczęściej zatrzymuje się na stopach czy tyle głowy). Wszystko z estetycznym ziarnem kojarzonym ze starą kamerą. Historia nie zmierza w żadnym konkretnym kierunku, nie buduje napięcia. Jeśli by wziąć Skinamarink, rozmontować i zmontować losowo jeszcze raz, film niewiele by stracił.

W trakcie seansu pojawiło się jednak kilka intrygujących elementów, m.in. podpis „572 dni”, który ma być niejednoznaczną wersją „572 dni później”, sugerującą, że Kevin zapadł w śpiączkę i budzi się dopiero po tym czasie. Zagadką jest również sam tytuł filmu, który ponoć wywodzi się z dziecięcej piosenki. Byłam pewna, że znajdę masę dyskusji w Internecie na temat tego dzieła, prób interpretacji na Reddicie. Oczywiście interpretacji jest tyle, ile samych widzów, którzy potrzebowali wyjaśnić sobie to, co zobaczyli na ekranie. Jest to jednak niezbity dowód na to, że Skinamarink jest jednym wielkim przegięciem, bełkotem. Twórca nie miał nic ciekawego do przekazania, a jeśli miał, to nie wiedział, jak to zrobić.

Wielu recenzentów i zajawkowiczów dopatruje się w Skinamarink eksploatacji dziecięcych koszmarów, duchologii o rozpadzie dziecięcego świata. I fajnie, ale aby móc doszukiwać się takich znaczeń, warto jednak dać widzowi powód, by wsiąkł w ten świat, pokazać mu coś więcej niż kąty i framugi, dać aktorom kwestie, które łącznie nie zapełnią tylko jednej strony scenariusza.

Po seansie doszłam do wniosku, że Skinamarink o wiele lepiej zadziałałby jako horrorowa minimalistyczna gra. Strach potęgowałby fakt, że to gracz sam porusza się dziecięcym bohaterem, schodzi do piwnicy, wchodzi na poddasze. I, co ważne, eksplorowałby dom, odkrywając nieco więcej niż kawałek sufitu, ściany i porozrzucane po podłodze zabawki. Wciąż jednak byłby to typowy „straszak”, bo angażującej, spójnej historii, kodującej strach w głowie gracza/widza tam nie ma.

Ale – żeby nie było – doceniam wizję reżysera, choć uważam, że dałoby się to zamknąć w filmie krótkometrażowym. Jestem w stanie uwierzyć, że horror ma swoich fanów i wyznawców. Nie bez powodu stał się międzynarodowym fenomenem analogowego kina grozy. Cieszy mnie też fakt, że takie nowinki trafiają na ekrany polskich kin, za co ukłony dla Velvet Spoon. Muszę jednak stwierdzić, że Skinamarink jedzie głównie na zbudowanej wokół sensacji, finalnie nie oferując nic poza statycznymi, powtarzalnymi ujęciami podłogi, ścian i dwoma jumpscare’ami chwilowo wybudzającymi widzów ze snu. Hipnotyzująca konwencja to jednak za mało, gdy brakuje wciągającej i przerażającej historii.

Maja Budka

Maja Budka

Oficjalna chuliganka Wong Kar Waia

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA