search
REKLAMA
Recenzje

SIRAT. Transowy puls apokalipsy

Oliver Laxe to jeden z ciekawszych wschodzących głosów współczesnego kina.

Tomasz Raczkowski

25 lipca 2025

REKLAMA

Jeśli mielibyśmy mówić o kinie transnarodowym – kręconym niejako na przekór granicom, w multikulturowym tyglu, który łączy języki i tożsamości z różnych zakątków świata – to Oliver Laxe byłby jego idealnym reprezentantem. Urodzony w Paryżu syn migrantów z hiszpańskiej Galicji, kształcący się i mieszkający w Hiszpanii oraz Wielkiej Brytanii, w swojej filmowej twórczości związany mocno z Marokiem to jeden z ciekawszych wschodzących głosów współczesnego kina. Jego najnowszy film Sirat to kwintesencja jego filmowej poetyki opartej na splataniu różnych kulturowych inspiracji i osadzanie ich w nieoczywisty sposób w lokalnych pejzażach społecznych obrzeży.

Po scenerii galicyjskiej prowincji w Sile ognia Laxe wraca w Sirat do Maroka, w którym rozgrywały się jego dwa pierwsze filmy (Wszyscy jesteście szefami i Mimosas). Seans rozpoczyna nieco hipnotyczna scena rejwu pod gołym niebem, gdzieś pośród wzniesień Atlasu. Pośród transowych beatów i zatracających się w nich tancerzy krąży starszy mężczyzna i chłopiec – Luis i jego syn Esteban poszukują pośród imprezowiczów śladu córki i siostry, z którą stracili kontakt niemal pół roku wcześniej, a którą mają nadzieje odnaleźć na alternatywnej imprezie „na krańcu świata”. W trakcie swoich poszukiwań niedopasowana do scenerii para trafia na międzynarodową grupę rejwowiczów, do której przypadkiem dołączają, rozpoczynając podróż przez marokańskie bezdroża.

Tytuł filmu zaczerpnięty jest z arabskiej eschatologii, gdzie sirat, czyli droga, oznacza pomost między życiem a rajem, wiodący ponad piekłem. Luis, Esteban oraz ich nowi znajomi zmierzają ku ulotnemu celowi, a ich podróż w równym stopniu co misją poszukiwawczą staje się właśnie duchowym, niemal mistycznym przeżyciem. Laxe niespecjalnie interesuje się fabularną warstwą filmu, traktując ją jako pretekst do stworzenia poetyckiej wizji przemiany na tytułowej drodze. Narracja Sirat ulega dwukrotnemu przełamaniu, przeistaczając się z obyczajowego dramatu w egzystencjalne kino drogi, a w końcu w mroczną elegię o mierzeniu się z nieuchronnym. Przez cały czas film zachowuje jednak lekko transowe tempo, a Laxe wydobywa z podróży przez pustynię wizualne impresje i oniryczne piękno.

Rytm tej opowieści wyznaczają rejwowe beaty, brawurowo wkomponowane w marokańskie plenery. W Sirat głęboki bas staje się pulsem egzystencjalnej podróży, nabierając niemal metafizycznego brzmienia dobiegającego nie tyle z głośników, co z głębszych przestrzeni kultury i życia. Równocześnie Laxe równoważy abstrakcyjno-surrealistyczne ciążenia filmu realistycznym uziemieniem – w pewnym momencie pojawia się marokańskie wojsko, przypominając, że żyjemy w bez mała apokaliptycznych czasach nieustannych konfliktów, a w swojej podróży grupa bohaterów napotyka raz po raz na pragmatyczne problemy takie jak uzupełnianie zapasów, przeprawy przez trudny teren czy racjonowanie zapasów. Dzięki temu Sirat nie odpływa w odklejoną symbolikę, zachowując fundamentalny poziom autentyczności. Duchowej podróży towarzyszy namacalna ludzka percepcja i równie namacalne niebezpieczeństwa. W natchnionych kadrach i fantastycznie płynących sekwencjach Laxe z powodzeniem tworzy narrację wizualną, w której plan metafizyczny i przyziemność nie są przeciwstawne, ale komplementarnie splatają się w jedno.

Sirat opowiada o uniwersalnym, choć zakorzenionym w lokalnym tu i teraz, doświadczeniu tułaczki, a w końcu konfrontacji z tym, co ostateczne. Majestatyczne marokańskie pustkowia, rejwowe beaty, czyhające za horyzontem zagrożenie polityczne i osobiste zmagania poszczególnych postaci sumują się w fascynującą filmową podróż przez krajobraz końca świata ku nieznanemu. To w pewnym sensie wizja apokalipsy (na miejscu są skojarzenia z conradowską dynamiką podróży ku Jądru Ciemności), a równocześnie opowieść o quasi-gnostyckim przepracowaniu drapieżnej rzeczywistości. Miarą talentu Laxe jest to, że tak duże konteksty, wśród których dryfuje jego film, nie skutkują ekranową pretensjonalnością – przeciwnie, klarownie wpasowane są w intymne mikrouniwersum przypadkowych towarzyszy podróży.

Od nadania Sirat miana arcydzieła odwodzi ostatni akt filmu, w którym wybór reżysera, by odwrócić się od klarownego rozwijania i rozwiązywania fabularnych nitek przestaje się opłacać. Choć trudno doszukiwać się w filmie Galicyjczyka niechlujności, można odnieść wrażenie, że brakuje w nim jakiegoś kwadransa, który dostarczy bardziej klarowną puentę i z większą werwą domknie całą opowieść. Jest to pewien wybór reżysera, który uciekał od dosłowności i zbędnego dopowiadania, ale w tym wypadku chyba przedobrzył w drugą stronę. Choć końcówka niczego nie przekreśla i nie unieważnia jakości filmu, kładzie się lekkim cieniem na całościowym wrażeniu, jakie film wywiera.

Olivier Laxe wraz ze swoim czwartym filmem wyrasta na bardzo konkretne nazwisko w panoramie współczesnego arthouse’u. Sirat to jego dotychczas najbardziej kompletne dzieło, które powinno ugruntować jego reżyserską tożsamość i specyfikę. Hiszpańsko-francusko-marokańska koprodukcja to kino zrealizowane z rozmachem, ale i ze smakiem, audiowizualnie wspaniałe i skomponowane z głębszym, czytelnym pomysłem. To bez wątpienia jeden z oryginalniejszych filmów co najmniej roku i rzecz, która warta jest wielokrotnych seansów, a w przyszłości być może i kultowego statusu.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA