SEKRETNE ŻYCIE ZWIERZAKÓW DOMOWYCH 2. Frustrujący sequel
Podejrzewam, że wielu z was pamięta, gdy studio Illumination wyciągnęło z serii Jak ukraść księżyc same minionki i zrobiło film wyłącznie o nich. W efekcie otrzymaliśmy niestrawny filmowy półprodukt: zlepek złych i gorszych żartów, złączonych ze sobą czymś, co trudno byłoby nazwać fabułą. Twórcza koncepcja wychodziła i sprowadzała się tylko do faktu, że mamy do dyspozycji globalnie rozpoznawalne postaci i możemy zrobić z nimi, co tylko przyjdzie nam do głowy. Jakość i sens tego nie mają przy tym specjalnego znaczenia, bo i tak można być spokojnym, że nawet najmniejszy wysiłek się zwróci. No i się zwrócił.
Bardzo podobny mechanizm, choć nie w przełożeniu 1:1, widzę przy okazji sequela Sekretnego życia zwierzaków domowych. Podobieństwo objawia się choćby w przypadkowym scenariuszu i usilnym gromadzeniu ogromu wątków, żartów i znanych, mniej lub bardziej zabawnych sytuacji z domowymi zwierzakami. To, co doskwiera najmocniej, to wrażenie braku jakiejkolwiek selekcji pomysłów i następnie pośpiesznego spinania ich w jedną opowieść. Sekretne życie zwierzaków domowych 2 jawi się jako zbiór średniej jakości krótkometrażówek złączonych przez montażystę w półtoragodzinny film.
W czym jest tym razem rzecz? Z góry przepraszam za ewentualne spoilery, ale w przypadku tej animacji nawet zdawkowy i lakoniczny opis większości historii może zdradzić ich całościowy przebieg. Pierwszy wątek traktuje o głównych bohaterach pierwszej części, Maksie i Duke’u. W otwierającej sekwencji dowiadujemy się, że ich właścicielka – Katie – znalazła partnera, później męża. Niedługo potem pojawia się dziecko. Max początkowo jest zazdrosny o względy i uwagę, ale potem niemowlak staje się jego oczkiem w głowie. Bezpieczeństwo chłopczyka stanie się jego obsesją. Nie myślcie jednak, że to będzie wiodąca historia drugiej części. Nawet ten interesujący problem kształtowania się relacji między zazdrosnym psem, kochającą go właścicielką i najważniejszym dzieckiem szybko zostanie ucięty i zepchnięty na trzeci plan.
Pozostałe historyjki to mało angażujące perypetie króliczka Snowballa, przebranego w superbohaterski strój, wyruszającego na ratunkową misję, by ocalić pewnego tygrysa uwięzionego w ZOO. Z kolei mieszkająca piętro niżej – i zakochana w Maksie – Gidget otrzyma od swojego ulubieńca zabawkę do przypilnowania podczas jego nieobecności. Niestawiające większych wymagań zadanie finalnie okaże się wyjątkowo trudne do wykonania. Szczególnie, gdy przypominający pszczołę gumowy gryzak wpadnie do sąsiadki, starszej pani mieszkającej z kilkudziesięcioma kotami.
Zawiązania kolejnych fabułek wydają się, najdelikatniej mówiąc, pretekstowe, a ich rozwinięcia sprawiają wrażenie usilnych. Jakby twórcy ciągle mówili do siebie: “dobrnijmy z tym już wreszcie do końca”. Przeszkody i przeciwnicy pojawiający się przed bohaterami raz mogą żenować (szkolenie Gidget na bycie kotem), kiedy indziej wydają się całkowicie nie na miejscu (Sergiej, sadystyczny dyrektor cyrku, przypominający disneyowskie, baśniowe czarne charaktery). Wątpię, by w którymkolwiek momencie Sekretne życie zwierzaków domowych 2 mogło dostarczać choćby odrobinę frajdy.
Mam też zastrzeżenia odnośnie do niezbyt zasadnej brutalności w kilku scenach. Twórcy niejednokrotnie przesadzili, znęcając się nad postaciami czy dając nauczkę filmowemu antagoniście. Doskwiera to tym bardziej, że doskonale wiadomo, do widzów w jakim wieku ta animacja jest kierowana. Tego typu momenty przekonują, że w trakcie produkcji Sekretnego życia zwierzaków domowych 2 panował istny bałagan. Zabrakło kontroli jakości, zabrakło kontroli zakresu poruszanych tematów, zabrakło kontroli środków wyrazu. Drogie Illumination, czy wasza nazwa nie powinna do czegoś zobowiązywać?