SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ według Braci Quay. W labiryncie snów i wspomnień

„Sanatorium pod Klepsydrą”, adaptacja opowiadania Brunona Schulza to trzeci pełnometrażowy film braci Quay, których kariera na dobre rozpoczęła się od ekranizacji innego utworu drohobyckiego pisarza.
„Podróż trwała długo. Na tej bocznej, zapomnianej linii, na której tylko raz na tydzień kursują pociągi – jechało zaledwie paru pasażerów. Nigdy nie widziałem tych wagonów archaicznego typu, dawno wycofanych na innych liniach, obszernych jak pokoje, ciemnych i pełnych zakamarków. Te korytarze załamujące się pod różnymi kątami, te przedziały puste, labiryntowe i zimne miały w sobie coś dziwnie opuszczonego, coś niemal przerażającego. Przenosiłem się z wagonu do wagonu w poszukiwaniu jakiegoś przytulnego kąta. Wszędzie wiało, zimne przeciągi torowały sobie drogę przez te wnętrza, przewiercały na wskroś cały pociąg. Tu i ówdzie siedzieli ludzie z węzełkami na podłodze, nie śmiejąc zająć pustych kanap nadmiernie wysokich. Zresztą te ceratowe, wypukłe siedzenia zimne były jak lód i lepkie od starości. Na pustych stacjach nie wsiadał ani jeden pasażer. Bez gwizdu, bez sapania pociąg ruszał powoli i jakby w zamyśleniu w dalszą drogę” [1] – tak zaczyna się tytułowe opowiadanie ze zbioru Sanatorium pod Klepsydrą Brunona Schulza, w którym niejaki Józef odwiedza ojca w widmowym sanatorium prowadzonym przez doktora Gotarda.
Opowiadanie po raz pierwszy ukazało się drukiem w „Wiadomościach Literackich” w 1935 roku, a dwa lata później trafiło do tak samo zatytułowanego zbioru wydanego nakładem wydawnictwa Rój. Książka spotkała się z dużym zainteresowaniem czytelników i krytyków; o prozie Schulza pisali z entuzjazmem m.in. Stanisław Ignacy Witkiewicz, Artur Sandauer, Zofia Nałkowska i Julian Tuwim. Nie brakowało i recenzji negatywnych, ale nie przeszkodziły one pisarzowi z Drohobycza w zdobyciu Złotego Wawrzynu Akademickiego w 1938 roku, prestiżowej nagrody nadawanej przez Polską Akademię Literatury. Po wybuchu drugiej wojny światowej Schulz pozostał w rodzinnym mieście, które latem 1941 roku zostało zajęte przez Niemców. W listopadzie 1942 roku naziści zastrzelili Schulza, a po wojnie, decyzją stalinowskich władz, jego twórczość skazano na zapomnienie. Renesans twórczości Schulza zaczął się pod koniec lat 50., gdy wznowiono Sklepy cynamonowe i Sanatorium pod Klepsydrą. Obecnie chyba nie ma już wątpliwości, że był to jeden z najwybitniejszych i najbardziej niezwykłych twórców dwudziestolecia międzywojennego.
Pierwszej próby ekranizacji prozy Schulza podjął się w 1973 roku Wojciech Jerzy Has, realizując Sanatorium pod Klepsydrą z Janem Nowickim w roli Józefa. Kilka dekad później po ten sam utwór sięgnęli Timothy i Stephen Quay – mistrzowie animacji poklatkowej, którzy mają już na koncie jeden film czerpiący ze spuścizny Schulza, czyli Ulicę Krokodyli (1986) na podstawie opowiadania ze Sklepów cynamonowych. Praca nad Sanatorium pod Klepsydrą zajęła prawie dwie dekady, jako że nikt nie chciał zrazu sfinansować filmu. Zanim bracia otrzymali wsparcie od Telewizji Polskiej i British Film Institute, kręcili na własną rękę w swoim londyńskim studiu, gdzie tworzyli wyszukane dekoracje, rekwizyty i lalki (w tym mierzącą trzydzieści centymetrów figurkę Józefa). Zgodnie ze swym sprawdzonym modus operandi, bracia opracowywali poszczególne kadry do rytmu napisanej wcześniej muzyki Timothy’ego Nelsona. Sanatorium pod Klepsydrą to połączenie filmu aktorskiego i animacji poklatkowej; utwór zrealizowano głównie z polską ekipą i obsadą, w której znaleźli się m.in. Tadeusz Janiszewski, Wioletta Kopańska, Andrzej Kłak i Leszek Bzdyl.
Oniryczna proza Schulza, zacierająca granicę pomiędzy jawą a snem, rzeczywistością a halucynacją i życiem a śmiercią, wydaje się wręcz stworzona dla braci Quay – animatorów o bogatej wyobraźni i ogromnej inwencji w kreowaniu dziwnych, fantastycznych światów. Sanatorium pod Klepsydrą stanowi kolejny triumf bliźniaków: film gęsty od mrocznej atmosfery i ezoterycznej symboliki. Jest to wariacja na temat utworu Schulza i jednocześnie hołd złożony pisarzowi, co przejawia się także w przypominających fizys pisarza rysach „twarzy” Józefa i w… bochenku chleba dzierżonym przez niego w jednej ze scen (według niektórych historyków pisarz zginął w trakcie wyprawy po chleb). Zniewalające sekwencje animowane płynnie mieszają się tutaj z monochromatycznymi zdjęciami aktorskimi utrzymanymi w stylu niemieckiego ekspresjonizmu. Na dobitkę twórcy wykorzystali poetycką frazę Schulza, obficie inkrustując film wyrywkami z jego opowiadań (nie tylko zresztą z tytułowego). Ta oprawa plastyczna – kontrastowość czerni i bieli, ruch postaci, malarska scenografia – jest jak odcisk palca, jak tęczówka oka: jedyna w swoim rodzaju.
Pod względem fabuły Sanatorium pod Klepsydrą nie jest stuprocentowo wierną ekranizacją utworu Schulza (byłoby to przecież niemożliwe), lecz w pełni oddaje jej niezwykłego ducha. Podobnie jak literacki pierwowzór, film to zagadkowy, nieprzenikniony, prawdziwie wizyjny i oddziałujący z siłą doświadczenia fantasmagorycznego. Pomimo ustępów z tekstu Schulza, nie ma tu zwartej narracji – jest za to pochód hipnotycznych ruchomych obrazów funkcjonujących w perfekcyjnej symbiozie ze ścieżką dźwiękową. To zdumiewające, z jaką doskonałością bracia Quay ożywili świat wykreowany przez Schulza przed prawie stu laty: nie tylko nieistniejący już świat przedwojennego galicyjskiego miasteczka oraz tytułowego sanatorium, w którym czas rządzi się własnymi prawami, a pacjenci są zawieszeni pomiędzy życiem a śmiercią, ale także wewnętrzny świat głównego bohatera – labirynt snów i wspomnień, naznaczony tęsknotą i podskórnym lękiem. Stephen i Timothy Quay oddali więc sprawiedliwość literaturze Schulza: zmaterializowali ją i przekuli w wizje rodem z marzenia sennego – niepokojącego i zarazem powalająco pięknego.
[1] B. Schulz, Sanatorium pod Klepsydrą, Kraków 2025, s. 286.