Sam przeciw wszystkim
Autorem recenzji jest Adam Namięta.
W 1976 roku na ekranach kin pojawił się “Taksówkarz” Martina Scorsese – dzieło, które dla niektórych pozostało niezrozumiałe, a dla innych stało się Biblią. Tymi innymi byli i są wszyscy samotni ludzie. Samotni do końca, do krwi. Fizycznie, a nie w “tłumie”. Samotni i opuszczeni przez Boga, jak Travis Bickle, główny bohater arcydzieła sprzed 36 lat. Dlaczego wspominam o tym filmie przy okazji pisania recenzji “Sam przeciw wszystkim” Gaspara Noé? Powód jest prosty. Francuski reżyser nawiązał do filmu Scorsese tematycznie, a także bezpośrednio zasugerował nam zasadność takich analogii sceną mono – dialogu głównego bohatera przed lustrem.
Z przykrością muszę stwierdzić, że dokonał bluźnierstwa.
W “Sam przeciw wszystkim” głównym bohaterem i narratorem jest rzeźnik (Philippe Nahon). Dzieło rozpoczyna się od krótkiej notki biograficznej poświęconej głównemu bohaterowi. Dzięki niej zapoznajemy z dotychczasowym życiem rzeźnika, trochę na zasadzie olbrzymiego skrótu, który bierze na siebie przedstawienie nam protagonisty. Życie rzeźnika było zgoła niewesołe. Żona wcześnie odeszła, zatem sam wychowywał córkę (Blandine Lenoir), córce – jak to bywa w przypadku córek – zaczął się pierwszy okres. Nasz antybohater, widząc krew i nieczystości, pomyślał o gwałcie, a następnie zabił niewinnego człowieka, którego wziął za gwałciciela córki i poszedł do więzienia. Po odbyciu kary jest już wypranym z uczuć, do bólu cynicznym nihilistą i mizantropem. Jest “sam przeciw wszystkim”. Nowa żona, wraz z teściową, czyli “grubą mamuśką”, nie daje mu radości, na dodatek rzeźnik nie ma pracy. Nie ma zupełnie nic. Prawdziwa pustka.
Dzieło Gaspara Noé to niekończący się monolog głównego bohatera i najlepiej byłoby wydać je w formie pisemnej, jako przestrogę dla wszystkich malkontentów i miłośników awangardy. Po co tworzyć film “mówiony”, w którym obraz nie gra prawie żadnej roli? Rzeźnik plecie i plecie, a wisienką na torcie tego plecenia są pompatyczne nawiązania do Robespierre’a oraz tradycji rewolucyjnej i ludowy gniew, u źródeł którego stoi poczucie niesprawiedliwości systemowej i licho wie, jakiej jeszcze. Momentami to już nie wiedziałem, czy to rozterki pięćdziesięcioletniego mężczyzny, czy też odczyt ze sztambucha jakiegoś licealisty, który właśnie zapoznał się z twórczością egzystencjalistów. We wspomnianym na wstępie “Taksówkarzu” także pojawiają się partie narracyjne samego Travisa Bickle’a, kilka słynnych monologów, ale bez pretensji do opowiedzenia historii świata ab ovo. Słowo służy obrazowi i opowiadanej historii, tworzy sylwetkę głównej postaci, pogłębia ją i nie wprowadza na mielizny, jak ma to miejsce w “Sam przeciw wszystkim”. W tym ostatnim to słowo tworzy film. Tylko i wyłącznie ono. Absurd. W ten sposób można pisać publicystykę albo dzieła naukowe, o ile zachowana zostanie logika wywodu. Gra aktorska, motywacje zdarzeń (o ile są) i zachowań, fabuła – wszystko to schodzi na dalszy plan, skoro dzieło zostaje uzależnione od wyizolowanej warstwy narracyjnej.
Dlaczego “Taksówkarz” stał się Biblią dla tak wielu ludzi? Bo nie powiedział wszystkiego o głównym bohaterze. Sam Travis Bickle też tego nie zrobił w swoich monologach. Dlatego jest tam miejsce i na refleksję nad odrębnością głównego bohatera oraz nad jego indywidualnym dramatem, i olbrzymi potencjał do budowania paraleli. Nie metodą jakiejś porównawczej analizy, ale drogą współodczuwania. Zupełnie inna rozpiętość wrażliwości pomiędzy jedną a drugą postacią. Jedna jest jak ocean (pomimo upodobań do pornograficznych filmów i braku gustów), a druga jak małe bajorko. Przykro to mówić, ale takim to starym, zdemoralizowanym i nieziemsko pretensjonalnym błaznem jawi się rzeźnik z filmu Gaspara Noé.
Świat pokazany w “Sam przeciw wszystkim” jest brudny, plugawy i zły, co nie przejawia się nawet w jego okrucieństwie, ale częściej w przeciętności. Każda postać to mały kubełek pomyj włącznie z głównym bohaterem i odbiorca nie ma złudzeń co do tego, że reżyser wykoślawił wszystko i zastosował ordynarną hiperbolę. Inna sprawa, że z takimi naturalistycznymi dziełami jest często tak, że roszczą sobie pretensję do pokazywania prawdy. Gaspara Noé również można podejrzewać o takie intencje. Widać tu różnicę między “Taksówkarzem” a “Sam przeciw wszystkim” jak na dłoni. Film Scorsese umiejętnie umiejscowił Travisa Bickle’a na tle mrocznego i chaotycznego miasta. Uczynił z niego membranę, która reaguje na każdy żywy ruch w tym nowoczesnym Babilonie. Bickle jest zatem w centrum, jest soczewką ześrodkowującą wszystko to, co dane nam będzie ujrzeć w filmie. W dziele francuskiego twórcy ta zależność głównego bohatera od doznawanych bodźców zostaje przerwana, co wiąże się ze wspomnianym wcześniej odłączeniem słowa od obrazu. Tak naprawdę, wszystko zostaje nam wyłącznie opowiedziane. Brutalnie i bez miejsc niedookreślonych. Rzeźnik to figura wyabstrahowana poza film. Projekcja myśli i narracyjny ciąg.
Nihilizm Gaspara Noé znajduje pozornie pozytywne rozwiązanie w zakończeniu dzieła. Ale tak naprawdę świadczy ono raczej o tradycyjnym już w kinie francuskim odwracaniu porządku rzeczy. Po morzu plugastwa, w którym miłość ma oblicze zwierzęcej chuci i zmechanizowanego seksu, główny bohater łączy swoje instynkty z metafizycznym wymiarem uczucia. Sugestii, że jest to tylko wykwit chorej wyobraźni głównego bohatera nie ma, zatem trzeba przyjąć, że pod tym finiszem podpisuje się sam reżyser. W taki to sposób bohater zostaje ocalony. Co gorsza, ktoś podpowiada, że zostaje on ocalony jako Człowiek. I takim to skrótem Gaspar Noé usuwa – albo raczej próbuje usunąć – świadectwo zgnilizny, której dawał dowód przez cały film.
https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=a2LrPPzQhkM