Recenzje
Roztańczony buntownik
Film Luhrmanna przez lata nie zestarzał się wcale.
„Trylogia czerwonej kurtyny” to określenie, które usłyszałam po raz pierwszy całkiem niedawno. Choć brzmi nieco dwuznacznie, odnosi się do filmów australijskiego reżysera Baza Luhrmanna – Roztańczonego buntownika (tytuł oryginalny – Strictly Ballroom) z 1992 roku, Romea i Julii z 1996 roku oraz Moulin Rouge! z 2001 roku. Produkcje te nie tworzą trylogii w sensie tradycyjnym, jako że nie są powiązane ze sobą fabularnie.
Łączy je jednak – według wyjaśnień samego Luhrmanna – fakt, że we wszystkich trzech wykorzystano motywy teatralne, a każdy z osobna poświęcony jest innej sztuce. W przypadku Roztańczonego buntownika jest to, oczywiście, taniec, w Romeo i Julii – poezja, Moulin Rouge! zaś sławi śpiew.
Trylogia jest swoistą ścieżką, którą Luhrmann lekko kroczy w kierunku swojego najbardziej, jak dotąd, widowiskowego dzieła – Wielkiego Gatsby’ego z 2013 roku. I o ile jego filmy rzeczywiście charakteryzują się coraz większym rozmachem, o tyle ja osobiście najbardziej przywiązana jestem do jego debiutu reżyserskiego – skromnego pod względem nakładu, stanowiącego zaledwie zapowiedź barokowego aż do rozpasania stylu lat późniejszych Roztańczonego buntownika.
Fabuła jest prosta i przynajmniej w tym przypadku polski tytuł odpowiada jej całkowicie. Scott Hastings, młody tancerz, buntuje się przeciwko ustalonemu rytuałowi występów zawodowych, proponując nowatorski układ kroków własnego autorstwa. W świecie tradycji, reprezentowanym przez jego matkę, niegdyś słynną tancerkę, oraz Barry’ego Fife’a, przewodniczącego Australijskiej Federacji Tanecznej i jurora wielu konkursów tanecznych, takie zachowanie jest traktowane początkowo jako młodzieńczy wybryk. Zahukany ojciec Scotta najwyraźniej nie ma zdania, zresztą nikt go o opinię nie pyta.
Scott, u progu kariery, ma szansę na występ w największym tanecznym turnieju Australii – The Australian Pan-Pacific Championship, u boku utytułowanej młodej tancerki, której partner wycofuje się z zawodu. Niepokorny chłopaka sprawia jednak, że odrzuca on konwencję i postanawia wystartować z niepozorną Fran, która w szkole prowadzonej przez matkę Scotta stawia w tańcu towarzyskim pierwsze, dość niepewne kroki.
Efekt jego działań jest dość oczywisty – odtrącony przez matkę, potępiony przez środowisko, nie tylko szturmem zdobywa trofeum i przychylność widzów turnieju, ale i odnajduje miłość. Przy okazji zaś odkrywa fascynujący sekret swego niepozornego ojca.
Główna obsada Roztańczonego buntownika nie zawierała znanych aktorsko nazwisk. W rolach Scotta i Fran wystąpili Paul Mercurio i Tara Morice. Dla tego pierwszego Buntownik był ekranowym debiutem, ale wcześniej Mercurio odnosił spore sukcesy w tańcu zawodowym. Przygodę z tańcem baletowym rozpoczął w wieku lat dziewięciu, w 1992 roku zaś był głównym tancerzem grupy Sydney Dance Company. Zajmował się także, z dobrymi wynikami, choreografią. Tara Morice dla odmiany ukończyła prestiżową australijską szkołę aktorską National Institute of Dramatic Art, choć przed Strictly Ballroom miała szansę zaprezentować swój talent jedynie w niezwykle popularnym w Australii serialu Zatoka serc. Na potrzeby roli w Roztańczonym buntowniku uczyła się intensywnie tańców latynoamerykańskich i baletu.
Doświadczenia obojga przekładają się bardzo naturalnie na historię filmu. Paul Mercurio od pierwszych scen dumnie prezentuje nienaganną postawę tancerza zawodowego, chętnie i słusznie chwaląc się wyćwiczonym ciałem i wdziękiem ruchu, właściwym mistrzom baletowym. Tara Morice startuje z pozycji szarej myszki, która w szkole tańca nawet nie ma partnera, w olbrzymich, ciężkich okularach i z zaniedbaną cerą budząc politowanie i lekką niechęć. To jednak Fran znajduje w sobie siłę, żeby powiedzieć otwarcie – „chcę z tobą tańczyć. Chcę tańczyć twoje układy na mistrzostwach Pan-Pacific”.
Kiedy zostaje odrzucona, wybucha gwałtownym potokiem latynoskich słów. Teoretycznie racja jest po stronie Scotta – jako para wykonująca niezgodne z kanonem układy taneczne on i Fran nie mają najmniejszych szans w turnieju, ale w tym wybuchu chłopak widzi siebie, swoją własną buntowniczą naturę. I oto niemożliwe staje się możliwe, przy delikatnych dźwiękach Time After Time Scott i Fran stawiają pierwsze wspólne kroki, aby w końcu odkryć, że nie tylko w tańcu doskonale się uzupełniają. Scott uczy się, że nie zawsze trzeba stawiać twardo na swoim i że w swoim buncie nie jest sam. Fran rozkwita w spokojny, ładny sposób – nabiera pewności siebie, wdzięku, urody. Żadne z nich nie przechodzi metamorfozy – miłość i taniec wydobywają z nich to, co najlepsze.
A wszystko to przy dźwiękach wspaniałej muzyki – wspomnianego wyżej Time After Time czy Love Is In the Air. I tak, wiem, że Dirty Dancing nie ma sobie równych w tej konkurencji, ale pełen niewyznanych jeszcze uczuć taniec Scotta i Fran do przesyconego emocjami Perhaps, Perhaps, Perhaps w wykonaniu Doris Day poruszy chyba każde serce.
W Roztańczonym buntowniku zresztą takich wrażeń jest więcej. Magiczna jest chwila, w której ojciec Fran pokazuje Scottowi, na czym polega paso doble. Wyćwiczone w sali studia miękkie ruchy chłopaka budzą śmiech u zgromadzonych w domu Fran sąsiadów. Kiedy jednak ojciec Fran wkracza na deski, przyjmuje postawę torreadora, a potem z niesamowitą energią wystukuje obcasami rytm, ma się ochotę zerwać do tańca. Z kolei, kiedy matka Scotta we łzach relacjonuje dla widza historię upadku błyskotliwej kariery syna, kiedy karci go, jednocześnie prowadząc lekcję tańca w ramionach swojego niegdysiejszego partnera tanecznego, Lesa, nie sposób powstrzymać uśmiechu. Zresztą aktorka grająca matkę Scotta, Pat Thomson, laureatka nagrody AFI/AACTA za tę rolę, kradnie połowę show swoim żywiołowym występem.
Roztańczony buntownik ociera się o kicz. Kapiące makijaże, sztywne grzywki tancerek z przyklejonymi do nich sztucznymi kamyczkami, tlenione na biało włosy i pomarańczowa opalenizna, stroje w krzykliwych kolorach, pełne frędzli i piór – nawet jak na styl obowiązujący na parkiecie mocno przesadne – absurdalna wręcz w stylistyce sekwencja scen przedstawiających historię rodziców Scotta – to wszystko w takim natężeniu mogłoby razić. W zestawieniu jednak z naturalną scenografią środowiska Fran, gdzie w surowych, ciemnych barwach, w przygaszonych wnętrzach, oświetlonych jedynie lampionami, gdzie przy kieliszku wina i w dymie papierosów odbywają się spotkania rodzinno-sąsiedzkie, gdzie tańczy się do rytmu stukotu kół przejeżdżającego pociągu – ta przesada wydaje się słuszna, stanowiąc zamierzony kontrast.
To głównie dzięki tej przesadzie, temu kontrastowi, film Luhrmanna przez lata nie zestarzał się wcale. Traktując temat z przymrużeniem oka, bawiąc się widzem i z widzem, Roztańczony buntownik pozostaje ciepłą, wzruszającą historią o tym, że wiara w siebie i konsekwencja w działaniu może wszystko. Naiwne, tak, ale jakże przy tym pokrzepiające.
korekta: Kornelia Farynowska
