ROMAN J. ISRAEL, ESQ. Bądź kanalią albo giń
Tytułowy Roman J. Israel nie należy do typowych prawników srebrnego ekranu. Nie wygłasza płomiennych mów na sali sądowej, nie wbiega w ostatnim momencie z przełomowym dowodem w sprawie. Trzyma się raczej na uboczu, pozwalając wspólnikowi na bycie twarzą kancelarii w głośnych sprawach. Kiedy jednak partner w interesach poważnie podupada na zdrowiu, a firma ma zostać zlikwidowana, Roman musi zmienić środowisko pracy i na własnej skórze doświadczyć tego, jak naprawdę wygląda praca prawnika w Los Angeles. Bohater filmu Dana Gilroya jest jednak idealistą, a w tym biznesie, jak się okazuje, nie jest to zaletą.
Podobne wpisy
Realizując film o idealiście, bardzo łatwo popaść w moralizatorstwo i niestety tej pułapki nie udało się reżyserowi w zupełności uniknąć. Moralność jest tutaj wyraźnie podzielona na dwa przeciwstawne bieguny: albo jest się zaangażowanym w ludzkie problemy, wierzącym w sprawiedliwość prawnikiem, albo beznamiętnym, cynicznym krwiopijcą, któremu zależy wyłącznie na pieniądzach. To sprawia, że przemiany, jakie dokonują się w bohaterach są zupełnie niewiarygodnie. Pouczanie pociąga za sobą także kilka filmowych klisz, zwłaszcza w drugiej połowie filmu. Nie są one jednak tak liczne ani na tyle uciążliwe, by nie można było przymknąć na nie oka i uzasadnić ich obecności wymogami przyjętej przez Gilroya poetyki. Niemniej całość marnuje przez to potencjał mocnej, przekonującej puenty, w którą reżyser wyraźnie celuje. Roman J. Israel, Esq. to film dość przewidywalny i raczej mało angażujący.
Wielka szkoda, bo sama postać Romana, wokół której skonstruowana została fabuła, jest sama w sobie interesująca. Bohater to prawniczy geniusz, znający na pamięć wszystkie niezbędne przepisy i paragrafy, wyjątkowo skrupulatny w wykonywaniu swojej pracy, a jednocześnie wycofany, pozbawiony wybitnych umiejętności interpersonalnych. Imponujące zdolności na płaszczyźnie zawodowej skontrastowane są z nieporadnością w życiu osobistym. Dzięki temu duże pole do popisu zyskuje Denzel Washington, którego Roman jawi się jako powściągliwy z zewnątrz, a jednocześnie toczący nieustanną walkę wewnętrzną. Aktor wygrywa niepewność i rozdarcie swojego bohatera głównie poprzez drobne nerwowe gesty, subtelne zmiany ekspresji czy doskonałą kontrolę głosu. Będąc w swoim prawniczym żywiole, Roman wypowiada się pewnie i wyczerpująco, natomiast w chwilach zachwiania wiary we własne ideały jego słowa stają się urywane, czasem wkradają się zająknięcia. Washington czyni z Romana J. Israela postać z krwi i kości, której wątpliwości stają się do pewnego stopnia uzasadnione, wbrew zero-jedynkowemu charakterowi scenariusza. W punkcie zwrotnym fabuły bohater musi zadać sobie (oraz swojej bratniej duszy, Mayi) pytanie, czy we współczesnym świecie, pełnym karierowiczów, egoistów i oportunistów jest miejsce na idealizm i wiarę w sprawiedliwość (czy nawet zwyczajną ludzką uprzejmość). Jego rozczarowanie zastaną rzeczywistością może wydawać się naiwne, ale przecież w każdy idealizm wpisana jest nuta naiwności. To gorzka refleksja, z którą trudno się nie zgodzić.
To zaskakujące, że film Dana Gilroya, który zrealizował tak bezkompromisowy obraz jak Wolny strzelec, tak niebezpiecznie zbliża się do prostego schematyzmu, by nie powiedzieć wręcz pretensjonalności. Roman J. Israel, Esq. nie jest specjalnie angażujący ani przekonujący w swoim skądinąd nieoderwanym od rzeczywistości przekazie, głównie za sprawą zbyt dydaktycznego scenariusza, pozbawionego niezbędnych odcieni szarości. Najciekawszym elementem filmu pozostaje sam Roman J. Israel, genialny prawnik o utopijnych poglądach, którego wiara w sprawiedliwość systemu prawnego zostaje mocno zachwiana w zderzeniu z brutalną rzeczywistością, a jeśli w widzu rodzi się sympatia dla bohatera, to głównie za sprawą Denzela Washingtona. Dobro wydaje się nie popłacać, ale zło prędzej czy później musi zostać ukarane.
korekta: Kornelia Farynowska