RESIDENT EVIL: WIECZNY MROK. Serial na podstawie gry, pozbawiony jej polotu
Zarówno w czołówce, jak i w trakcie pojawiania się napisów końcowych serialu Resident Evil: Wieczny mrok twórcy wyraźnie podkreślają jego związek z grą komputerową studia CAPCOM. Jakby chcieli dać do zrozumienia, że jeśli nie jesteś graczem, to wejście w świat tej konkretnej propozycji serialowej będzie trudne. W istocie da się odczuć, iż Wieczny mrok jest pozycją dość hermetyczną i trudno dostępną, ale dzieje się to za sprawą popełnienia kilku narracyjnych błędów.
CAPCOM doskonale wie, co robić, by wokół marki Resident Evil wciąż było wiele szumu. Jeśli formuła gier komputerowych dobiegła w pewnym momencie do ściany, twórcy zaproponowali reboot serii, który, jak się okazuje, był marketingowym strzałem w dziesiątkę. Gdy z kolei to samo stało się z serią filmów tworzonych przez Paula W.S. Andersona, producenci z miejsca zaczęli rozglądać się za rozwiązaniem mającym na celu ponowne wyniesienie marki na srebrny ekran. W międzyczasie pełny metraż zagospodarowano jednak filmami animowanymi, których bohaterem był znany z gier Leon S. Kennedy. Trochę w nawiązaniu do tych filmów, a trochę w nawiązaniu do czwartej i piątej części gry powstał serial dla platformy Netflix pt. Wieczny mrok, który jest niczym innym jak kolejną formą promocji znanej marki.
Niestety, prócz pełnienia roli skutecznego narzędzia marketingowego, znajdującego dla marki kolejne pole oddziaływania, trudno powiedzieć o serialu cokolwiek dobrego. Przez cały seans miałem wrażenie, że twór powstał niejako przy okazji wydania nowej gry pt. Resident Evil Village. Tematycznie pozycje nie mają co prawda żadnego związku, bo jak już wspomniałem, Wieczny mrok bierze na warsztat wydarzenia dziejące się w okolicach czwartej i piątej części gry (a Village jest w kolejności grą ósmą), jednak trudno nie odnieść wrażenia, że w momencie, gdy ktoś już zapozna się z serialem i z jakichś powodów zasmakuje mu ten świat, to znacznie łatwiej podejmie decyzję o przedłużeniu zabawy, zakupując najnowszą grę na konsolę lub PC – i tym się zapewne twórcy kierowali.
Trudno jednak traktować Wieczny mrok jako byt autonomiczny, cechujący się czymś osobliwym, czego nie uświadczyliśmy ani w żadnej grze, ani we wcześniejszych filmach (aktorskich czy tym bardziej animowanych). Na jednych może robić wrażenie wyjątkowo realistyczna animacja, ja jednak nabrać się na to nie dałem, bo tak dokładne CGI w tworzeniu filmu animowanego było już możliwe w roku 2001 przy okazji filmu Final Fantasy. Dość powiedzieć, że cutscenki w najwyższej jakości grach komputerowych też tak wyglądają, więc jeśli serial kierowany jest do graczy, to estetyką raczej na kolana nie powali. W dodatku da się zauważyć, że w niektórych sytuacjach postacie poruszają się topornie, nieco sztucznie, czego z kolei nie da się powiedzieć o animacji twarzy, stojącej (za sprawą detali) na bardzo wysokim poziomie.
Czym więc twórcy Wiecznego mroku chcieli wkupić się w nasze łaski? Szczerze mówiąc, też zadaję sobie to pytanie. Jednym z podstawowych problemów tego serialu jest to, że jest on zdecydowanie za krótki. Nie dość, że odcinki serialu mają po około dwadzieścia minut (co akurat w kontekście tradycji japońskich seriali anime nie jest niczym niezwykłym), to jeszcze jest tych odcinków raptem cztery. Skutkuje to tym, że cała intryga zostaje wyłożona wyjątkowo skrótowo i niespójnie. Jeden odcinek wdraża nas w pewne wydarzenia po to, by w kolejnej odsłonie przeskoczyć nie o jeden, ale o kilka kroków naprzód. Ja wiem, że koniec końców zawsze chodzi o to samo – zła korporacja lub spisek władz tworzy nową broń biologiczną, która, a jakże, wymyka się spod kontroli. Jestem jednak zdania, że serial zyskałby, gdyby udało się wyłożyć jego problematykę w bardziej przejrzysty sposób.
Wrażenie, że Wieczny mrok kompletnie nie działa w oderwaniu od gier, przez co trudniej mu będzie o uwagę tzw. „niedzielnej widowni”, podbija fakt, że mechanika poszczególnych scen jest tak bliska grom, iż podczas ich oglądania odruchowo szukałem, czy w pobliżu pilota telewizora nie znajduje się przypadkiem kontroler do gry gotowy do przejęcia inicjatywy. Działo się tak chociażby w typowym dla serii finale, w którym główny boss aż zachęcał do zneutralizowania go strzałem w serce. Serial produkcji CAPCOM to bowiem nic innego, jak seria powiązanych ze sobą animacji, które spokojnie mogłyby służyć jako filmowe materiały uzupełniające poszczególne interakcje w grze, acz niekoniecznie nadające się na autonomiczną pozycję, uzupełniającą bibliotekę Netflixa.
Widzowie nieznający gier mogą serialu nie zrozumieć. Gracze z kolei wzruszą jedynie ramionami, widząc wtórność Wiecznego mroku. Pozostaje więc zadać pytanie: po co?