REMINISCENCJA. Opowieść science fiction o skutkach katastrofy klimatycznej od twórczyni WESTWORLD
Nieironicznie szanuję dokonania Jonathana Nolana i Lisy Joy przy produkcji serialu Westworld dla HBO. Mimo że ich produkcja jest tak angażująca emocjonalnie jak obserwowanie gotującej się wody, to nie można odmówić im rozmachu w sposobie prezentacji świata przyszłości. Perfekcyjnie skonstruowana futurystyczna scenografia, umiejętność zadawania celnych pytań dotyczących sposobu, w jaki człowieczeństwo lada chwila zderzy się z istnieniem samodzielnej sztucznej inteligencji – oto choćby dwa elementy, za które warto docenić wkład Nolana i Joy we współczesną telewizję.
Reminiscencja to podjęta przez Lisę Joy filmowa próba zaadaptowania wypracowanej estetyki science fiction w ramach znacznie krótszego metrażu. Od razu jednak czuć, że reżyserka i scenarzystka nie czuje się dobrze w tym formacie. Jej dzieło to zaledwie cząstka tego, czym Reminiscencja mogłaby być, gdyby otrzymała zielone światło na zostanie co najmniej ośmioodcinkowym serialem.
Głównym bohaterem filmu jest Nick Bannister (Hugh Jackman), weteran ocalały z wojen, do jakich doszło, gdy poziom morza zaczął zagrażać całej ludzkości. Już w pierwszym ujęciu widać, że zamieszkiwane przez niego Miami znajduje się w znacznej części pod wodą. Skoro zatem przyszłość rysuje się przed ludźmi w najczarniejszych barwach, Bannister oferuje podróż do przeszłości – pracuje przy tzw. Zbiorniku, tj. urządzeniu, przy pomocy którego klienci mogą całkowicie zanurzyć się w swoich wspomnieniach, jak gdyby je na nowo przeżywali z całym tego zmysłowym i emocjonalnym ładunkiem. Wystarczy wejść do kapsuły, dać sobie wstrzyknąć specjalną substancję, a już obok, na specjalnie przygotowanej przez Bannistera „scenie”, pojawi się cyfrowa wizualizacja tego, co w danym momencie ogląda klient.
Życie Bannistera powoli zmierza ku śmierci, w biznesie pomaga mu przyjaciółka jeszcze z czasów wojennych Watts (Thandie Newton), lecz wszystko się zmienia, gdy u progu ich zakładu pojawia się tajemnicza Mae (Rebecca Ferguson). Wystarczą ukradkowe spojrzenia, a przede wszystkim piosenka, jakiej Nick słucha, gdy przegląda wspomnienia kobiety, by między parą zaiskrzyło płomienne uczucie, które, oczywiście, zakończy się katastrofą. Mae znika w nieustalonych okolicznościach, toteż Bannister, pracujący również dla policji, rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, by zrozumieć dlaczego los rozdzielił go z ukochaną.
Gatunkowo Reminiscencji najbliżej jest do opowieści noir, w której stereotypowo tajemnicza femme fatale sprowadza bohatera na moralne manowce. Świat buja się na krawędzi zagłady, etyczna zgnilizna dopada każdego, kto kiedyś wierzył w istnienie cnót, lecz katastroficzne okoliczności nie przeszkadzają Bannisterowi w rozwinięciu miłosnych skrzydeł. Tak to jest z bohaterami będącymi powidokami Bogartowskiej persony: dla nich romantyczny poryw serca nie jest tylko związany z przypływem emocji, lecz świadczy o wciąż tlącej się wierze w ucieczkę przed poczuciem beznadziejności zamieszkiwanego świata.
Jak w pogoni za ukochaną Bannister przegląda swoje wspomnienia w poszukiwaniu poszlak, tak widzowie na pewno mają wrażenie, że wielokrotnie widzieli zabiegi formalne oraz wątki serwowane przez Lisę Joy. Poczucie kinematograficznej reminiscencji jest nieuniknione, zwłaszcza że najprawdopodobniej reżyserka świadomie garściami czerpie z wypracowanych schematów fabularnych. To zresztą znakomicie by nawiązywało do naczelnego wątku jej serialu, w którym poczucie zapętlenia, uwięzienia w odgórnie rozpisanych rolach jest nieodzownym elementem człowieczeństwa lub przebudzających się hostów.
Joy, tak samo zresztą jak bracia Nolanowie, uwielbia poruszać się po metapoziomie, jednocześnie prowadząc akcję i mówić o kinie jako bycie samym w sobie. W przypadku Reminiscencji taki wątek można odnaleźć przy sposobie, w jaki ukazywane jest przeczesywanie wspomnień przez Bannistera. Raz ogląda on te wyimki z przeszłości klientów niczym film na wielkim, kinowym ekranie, innym razem zaś wspomnienia materializują się na specjalnie przygotowanej scenie jak cyfrowe animacje prawdziwych postaci. Jak widać, Warner Bros. idzie za ciosem. Po drugiej części Kosmicznego meczu w filmie Joy po raz kolejny prezentowana jest nowa technologia, dzięki której można cyfrowo wskrzesić wcześniej żyjących ludzi. Wydaje się, że ledwie kroczek dzieli nas od technologicznego przełomu, a gwiazdy pokroju Monroe i Deana ponownie zagoszczą w nowościach kinowych.
Powtarzalność można jeszcze wpisać w szerszy koncept, jakim kierowała się przy tworzeniu Reminiscencji Lisa Joy, aczkolwiek trudno wybaczyć chłód emocjonalny. Historia Bannistera, mimo że dramatyczna, nie dostarcza jakichkolwiek emocji. Ogląda się to beznamiętnie, czekając na kolejne wolty fabularne i zastanawiając się, w jaki ekwilibrystyczny sposób reżyserka spróbuje rozwiązać całą tę kryminalną zagadkę. Joy i Nolanowie mają to do siebie, że tworzą skomplikowane konstrukcje, ale zapominają tchnąć w nich ducha. Nie inaczej jest przy okazji najnowszej premiery dzieła reżyserki.
Szkoda też, że z Reminiscencji nie zrobiono choćby miniserialu. Świat przedstawiony jest niezwykle bogaty, Joy jak tylko może zwraca uwagę na detale, na przykład konsekwencje katastrofy klimatycznej, jednak brakuje jej czasu, by móc w pełni rozwinąć wszystkie wątki. W pewnych chwilach da się wyczuć pośpiech w jej poczynaniach, pchanie na siłę akcji do przodu, byle tylko zdążyć w ciągu dwóch godzin zrealizować zamierzone cele fabularne. W tym kontekście nie pozostaje nic innego, jak tylko oczekiwać czwartego sezonu Westworld, gdzie twórczyni będzie mogła w pełni rozwinąć swoje artystyczne skrzydła.