Zapaśnik
W 2008 roku przyszedł najważniejszy moment w karierze Aronofsky’ego. Dwa dni po ukończeniu swojego filmu wysłał go na festiwal do Wenecji. Okazał się prawdziwym hitem i jako trzecia amerykańska produkcja w historii zgarnęła Złotego Lwa za najlepszy film. Nie mam wątpliwości, że „Zapaśnik” to dzieło znakomite, które zostaje w głowie każdego widza i chce się do niego wracać wielokrotnie.
Darren Aronofsky to reżyser, który za każdym razem zabiera nas w podróż do psychiki jego bohaterów. Raz jest to nie mogąca spełnić oczekiwań matki baletnica, innym znów razem genialny matematyk, który pragnie odgadnąć zagadkę wszechświata. W przypadku „Zapaśnika” ma to podwójne znaczenie, bowiem charakter, który naszkicował, jest bardzo bliski aktorowi, który wcięli się w tytułowego bohatera. Mickey Rourke w latach 80. i 90. był uważany za niezwykle zdolnego aktora. Zagrał w wielu ciekawych filmach świetne role (najlepsza to “Ćma barowa”), kobiety wręcz ubóstwiały jego nonszalancję, a mężczyźni podziwiali odwagę (“9 i pół tygodnia”).
Popadł jednak w nałogi i z dnia na dzień przestał być tym samym człowiekiem: stracił swój urok i zaczął grywać małe role w mało znaczących produkcjach. Po kilkunastu latach przebywania na filmowych peryferiach coś jednak zaczęło drgać i zaprzepaszczona kariera mogła nabrać ponownie kolorowych barw. Pierwszą oznaką powrotu do dobrej formy był udział w „Sin City”. Rourke był chwalony przez wszystkich i pokazał Hollywood, ze nie da o sobie zapomnieć tak łatwo, tym bardziej, że z przystojnego faceta przeobraził się w zniszczone życiem monstrum. Propozycja zagrania w filmie Aronofsky’ego przyszła niespodziewanie, bo i sam Mickey nie był brany jako pierwszy pod uwagę. Początkowo ta rola była przeznaczona dla Nicolasa Cage’a – na szczęście miał on inne spojrzenie na scenariusz i odmówił udziału w produkcji. Drugim kandydatem do zagrania Randy’ego Robinsona był Sylvester Stallone – miał to być jego powrót na ring i wydawało się, że jest to aktor idealny do tej roli, a jednak on również odmówił ze względu na pracę nad filmem „Rocky Balboa”, który zresztą w pewnym stopniu przypomina „Zapaśnika” .
Mickey Rourke od razu zauważył więź emocjonalną między nim a główną postacią „Zapaśnika”. Chcąc jak najlepiej przygotować się fizycznie do tej roli i tym samym uwiarygodnić swoją kreacje zaczął dwumiesięczny trening pod okiem Tommy’ego Faria, podczas którego często lądował w szpitalu i musiał przechodzić gruntowne badania czy jego serce wytrzyma taki wysiłek. Zabawna ciekawostka jest związana z jednym z człowiekiem, który załatwiał Robinsonowi wspomagacze i różnego rodzaju leki. Dwa tygodnie po zakończeniu prac nad filmem ów mięśniak został złapany przez policje za posiadanie nielegalnych substancji…
Po ciężkich treningach Rourke ważył 15 kg więcej i był gotów do zagrania roli swojego życia. Co ciekawe, do większości scen walki nie potrzebował kaskadera, a w jednej z nich, kiedy to „The Ram” leży na deskach i rozcina sobie czoło żyletką, Mickey naprawdę zdecydował się to zrobić. Zero farby, udawania – po prostu jego krew.
Między główną gwiazdą filmu, a reżyserem często dochodziło do spięć na planie. Darrena najbardziej denerwowało, kiedy aktor chciał grać w okularach przeciwsłonecznych. Czasami ich kłótnie o ten element trwały godzinami. Jednak jeden drugiego bardzo cenił i nawet przez myśl nie przeszło Aronofsky’emu by zmienić aktora. Był tak bardzo przekonany, że to jest odpowiedni człowiek do tej roli, że gdy kolejni producenci odmawiali wyłożenia pieniędzy na film właśnie ze względu na Mickeya, on się tym nie przejmował. Po roku dopiero udało im się znaleźć we Francji człowieka, który wyłożyły zaledwie 6 mln dolarów na całość, podczas gdy oni myśleli o 9 albo 12 milionach.
Z powodu tak niewielkiego budżetu wiele scen było improwizowanych. Praktycznie wszystkie te, które mają miejsce w delikatesach nie były zaplanowane w scenariuszu, a kupujący nie byli aktorami, a zwykłymi klientami (albo Darren poprosił własnych rodziców by zagrali klientów). Budżet był tak napięty, że nie było ich stać na wykupienie praw autorskich do puszczenia w finalnej scenie znanego utworu Guns’s Roses, „Sweet child o’mine” ale Axl Rose zgodził się za darmo użyczyć tej piosenki. Może właśnie przez te ograniczenie i częstsze improwizowanie całość wyszła tak naturalnie i prawdziwie?
Jednak przejdźmy do samego filmu. „Zapaśnik” to historia w luźny sposób oparta na karierze Grega „The Hammer” Valentine’a. Pomysł na opowieść o podstarzałym zapaśniku zrodził się w głowie Aronofsky’ego już w 1992 roku. Randy „The Ram” Robinson to bohater lat 80. i 90. Na ringu nie miał sobie równych, a młodzi chłopcy wieszali jego plakaty na ścianach. Zaliczał wszystkie panienki i nie przejmował się mijającym czasem. My poznajemy go w momencie, kiedy już to wszystko jest przeszłością. Choć w dalszym ciągu może liczyć na szacunek ludzi w zapaśniczym biznesie i pamięć fanów, to zdrowie nie pozwala mu na walkę na tym samym poziomie, co niegdyś. To poczucie nieuchronnego końca kariery dobija go, a wszystko jeszcze wzmaga zawał serca, którego dostał po jednej z walk.
Praca zapaśnika nie jest łatwa. Jak powiedział sam Aronofsky dla niego to nie jest sport, bo przecież jest udawany, to bardziej rozrywka, za którą większość zawodników dostaje marnych parę dolców. I to jest dokładnie pokazane w tym filmie. Zawodnicy szprycują się czym mogą, przed walką ustalają co każdemu zrobi, a wynik? Kogo to interesuje. Ważne żeby wyglądało dobrze. Nasz bohater musi się pogodzić, że nie będzie mógł więcej występować przed publicznością na ringu. Dla niego to koniec świata, a kiedy słyszy te słowa od lekarza odpowiada z niedowierzaniem: „Doktorku, jestem zawodowym zapaśnikiem”. Bo tak naprawdę co on innego może robić w swoim życiu? Świetna jest scena, kiedy przychodzi rozdawać autografy za pieniądze i obok niego siedzą starsi zapaśnicy: jeden na wózku, drugi z problemami nerek. Mam wrażenie, że właśnie wtedy zaczął się zastanawiać, czy jego czeka ta sama przyszłość jeśli nie odpuści w odpowiednim momencie.
Praca w sklepie była dla niego upokarzająca ale musiał ją podjąć. Zawsze w świetle reflektorów oklaskiwany przez rozentuzjazmowany tłum, a tu – poniżony i zdegradowany – musi obsługiwać klientów. Świetnie zostały w ten sposób pokazane jego emocje, to jak bardzo był związany z całym światem zapasów i jak trudno uwolnić się od nałogu popularności, posiadania statusu legendy, znaczenia czegoś więcej. Od wzruszenia jednak przechodzimy w irytację, kiedy próbuje naprawić relacje z córką – i w tak prymitywny sposób sprawia, że jest jeszcze gorzej. Wtedy właśnie nadchodzi kulminacyjny moment kiedy uświadamia sobie, że jedyne co chce robić to występować na ringu. Nic innego dla niego nie ma znaczenia.
Najlepsza scena w filmie ma miejsce na ringu, kiedy Randy przemawia do publiczności przed finałową walką. Podobno Mickey Rourke zmienił pierwotną wersję monologu w bardziej osobistą. Aronofsky przystał na jego sugestię i słowa, który wypowiada główny bohater, mają również odzwierciedlenie w karierze Rourke’a. Zagrał fenomenalnie, a to, że nie dostał Oscara, jest jednym z największych błędów Akademii ostatniej dekady. Po tym filmie jego kariera nabrała zupełnie nowego charakteru.
„Zapaśnik” to dla mnie najlepszy film nowojorskiego reżysera. Świetny obraz o tym jak człowiek reaguje zmiany w swoim życiu, kiedy uświadamia sobie, że czasy młodości minęły bezpowrotnie. Z jednej strony to film bardzo wzruszający i smutny, z drugiej niezwykle prosty, uczciwy, uciekający od taniego melodramatyzmu. Emocjonalny realizm, z jakim Aronofsky przedstawił problem podstarzałego zapaśnika, jest zdumiewający.