Z dala od zgiełku
Batsheba Everdene (Carey Mulligan) wychowuje się na wsi pod opieką ubogiej ciotki. Nie zna swoich rodziców. Już w otwierającym film monologu mówi, że nie zdążyła zapytać matki, dlaczego dostała tak dziwne imię. Dnie spędza, ciężko pracując na polu, w DNA ma wpisaną niezależność, nie marzy o wyjściu za mąż, nie chce w ten sposób awansować na społecznej drabince. Nie widzi się w roli matki, żony, nawet kochanki. To emancypantka pełną gębą. Świat romansów jest jej bardzo odległy i unika kokietujących ją mężczyzn. Zbywa zainteresowanego nią pasterza Gabriela Oaka (Matthias Schoenaerts). Mimo łączącej ich przyjaźni odrzuca jego oświadczyny, ponieważ „nie chce być przez nikogo usidlona”. Sam Oak nie ma też specjalnie wiele zaoferowania, jego niewątpliwa uczciwość, honor i dumna postawa są niewystarczającymi kartami przetargowymi. Bathsheba wie, że nie wiążąc się z nikim, jest w stanie osiągnąć więcej. Niedługo potem w spadku po wuju dostanie na własność dworek i sporą ilość ziemi. O jej względy zabiegać będą okoliczni ziemianie i przejezdni żołnierze. Na jej posiadłość przypadkowo trafi również ciągle zakochany w niej Gabriel.
Thomas Vinterberg, swoją sławę zawdzięczający przede wszystkim Festen i Polowaniu, tym razem sięgnął po XIX-wieczną powieść Thomasa Hardy’ego. To dość nietypowy wybór Duńczyka, zazwyczaj chętnie przekraczającego obyczajowe i formalne granice kina. Z dala od zgiełku to prawdopodobnie najgrzeczniejszy film w dorobku tego reżysera, pozbawiony charakterystycznej dla jego twórczości drapieżności i emocjonalnych wolt. Vinterberg złagodniał, wypolerował ostre kąty swojego kina. Tym razem nie ma zamiaru drażnić się z widzem.
Podobnie jak w tekstach Hardy’ego, u Vinterberga wieś to wyidealizowana kraina, gdzie człowiek żyje w harmonii z przyrodą, a ludzie są wobec siebie życzliwi. To miejsce wyzbyte patologii i specjalnych niebezpieczeństw. W wizji Duńczyka praca na roli uszlachetnia i czyni ludzi lepszymi. Właściciele ziemscy żyją w zgodzie z zatrudnionymi chłopami, wśród których nie ma bezzębnych, wulgarnych obdartusów. Wszyscy często wspólnie biesiadują, chodzą razem do kościoła, razem obchodzą święta. Angielska prowincja to wyśnione miejsce, a reżyser doskonale zdaje sobie sprawę, że opowiada o świecie, który nigdy nie istniał. Vinterberg przenosi nastrój książek Hardy’ego do swojej adaptacji. Z dala od zgiełku ma wysmakowaną stronę plastyczną, wszystkie barwy są wyraziste, operator malarsko oświetla sceny, wypełniając film aurą nostalgii.
Za interesującą stroną formalną w obrazie Vinterberga kryje się również dobrze napisany romans między główną bohaterką a trzema mężczyznami, reprezentującymi różne osobowości i warstwy społeczne. Z jednej strony o względy Batsheby zabiega zamożny dworzanin William Boldwood (Michael Sheen), z drugiej żołnierz-amant Francis Troy (Tom Sturridge), z trzeciej skromny i wycofany Gabriel. Wobec każdego z nich główna bohaterka przyjmuje inną postawę, a twórcy przekrojowo oddają spektrum targających nią wątpliwościami, konfrontują ze sobą kilka alternatywnych wersji jej przyszłości. Te wątki są ze sobą sprawnie splecione i zwieńczone satysfakcjonującymi puentami.
W Z dala od zgiełku zobaczymy kolejną dobrą kreację Mulligan. To jedna z niewielu pierwszoligowych aktorek młodego pokolenia obdarzonych prawdziwą naturalnością (i uroczym dziecięcym uśmiechem). Nie popada w pozy, unika przesady, swoje role wygrywa na subtelnościach i umiarze. Równie przekonująco sprawdza się w ekstrawaganckim Wielkim Gatsbym Luhrmanna, przeestetyzowanym Drive Refna czy idyllicznym Z dala od zgiełku u Vinterberga. W każdej produkcji odpowiednio wyważa aktorskie środki ekspresji. Prostym postaciom potrafi nadać jakąś tajemnicę, sprawić, że stają się prawdziwie ludzkie, że zależy mi na nich. W Z dala od zgiełku Mulligan praktycznie nie schodzi z ekranu.
korekta: Kornelia Farynowska