WENECJA 2017. Książę i dybuk, reż. Elwira Niewiera i Piotr Rosołowski
Nie jestem wielkim fanem filmów dokumentalnych opowiadających o słynnych postaciach ze świata popkultury – głównie ze względu na ich laurkowość i nudnawą zazwyczaj strukturę. Dokumenty o sławnych aktorach czy reżyserach z rzadka przełamują formułę klasycznego telewizyjnego reportażu, w którym archiwalne nagrania przeplatają się z wypowiedziami „gadających głów”. Nie inaczej niestety jest w przypadku Księcia i dybuka, wyświetlanego w ramach sekcji Venice Classics filmu o legendarnej postaci polskiego, a w mniejszym stopniu także światowego kina – Michale Waszyńskim.
Projekt duetu reżyserskiego Elwira Niewiera-Piotr Rosołowski miał przybliżyć widzom postać urodzonego w polskim wówczas Kowle (dzisiejsza Ukraina) reżysera i producenta, który zasłynął w ojczyźnie szeregiem popularnych komedii, takich jak Jego ekscelencja subiekt (1933) czy Antek policmajster (1935), a później brał udział w takich przedsięwzięciach, jak Bosonoga contessa (1954) Josepha L. Mankiewicza czy Upadek Cesarstwa Rzymskiego (1954) Anthony’ego Manna. Choć dziś w Polsce pamięć o Waszyńskim nie jest najlepsza, zapisał się w kronikach światowego kina na wiele sposobów. Może właśnie ze względu na to, że o tym intrygującym polsko-żydowskim filmowcu (urodził się w 1904 roku jako Mosze Waks) pamięta niewielu rodaków, duet odpowiedzialny za wielokrotnie nagradzany Efekt domina (2014) postanowił oddać dokumentalny hołd rodakowi, który sam kazał się tytułować księciem.
Książę i dybuk to produkcja tyleż interesująca, co zaskakująco nierówna. Z jednej strony ma w sobie sporo elementów typowo kreacyjnych, takich jak czytane z offu do klimatycznej muzyki Macieja Cieślaka, napisane w języku jidysz fragmenty pamiętnika Waszyńskiego, z drugiej jednak jest to bardzo klasyczny, a przez to dość nieciekawy w odbiorze dokument, w którym fragmenty filmów i wypowiedzi wszelkiej maści powiązanych z bohaterem osób przytłaczają samą istotę dzieła – czyli portretowaną postać. Choćbyśmy bardzo się starali, nie odnajdziemy w Księciu i dybuku informacji, które pozwoliłyby nakreślić w głowie obraz nieszablonowej osobowości, jaką bez wątpienia musiał być „książę” Waszyński. Wypowiedzi dalekich krewnych, którzy nawet nie znali swego prawuja, czy statystów z planów filmowych, nie dostarczają wystarczająco wiarygodnej treści na temat bohatera. Wiele stwierdzeń padających z ust osób, które rzekomo znały zmarłego w 1965 roku filmowca, to wypowiedzi na dużym poziomie ogólności, mogące dotyczyć co drugiego europejskiego czy amerykańskiego producenta tamtych czasów. O wiele ciekawiej robi się, gdy do głosu dochodzą ludzie, którzy kilka dekad temu spotykali się z Waszyńskim na co dzień – mieszkali z nim i pracowali. Żona i córka Josepha L. Mankiewicza, jednorazowy aktor Albin Ossowski, który wystąpił w polsko-włoskiej produkcji księcia Wielka droga z 1946 roku, czy córka chrzestna bohatera dzielą się z widzami informacjami, które rzeczywiście wzbogacają wyobrażenie o mało znanym w ojczyźnie filmowcu.
To, co wyraźnie dodałoby charakteru Księciu i dybukowi to wypowiedzi samego bohatera dokumentu, których tutaj praktycznie nie ma. Krótkie nagranie z radia z początków kariery to za mało, byśmy sami mogli zbudować sobie opinię o Waszyńskim. Zdjęcia z Audrey Hepburn, Avą Gardner czy Sophią Loren wyglądają tutaj tylko jak pocztówki, filmowe trofea, a nie świadectwa działalności nietuzinkowego filmowca. Książę i dybuk to przykład porządnie wykonanego filmu dokumentalnego, którego twórcy mieli szlachetnie kinofilskie intencje, ale w którym zabrakło nieco esencji, abyśmy mogli ochrzcić go mianem prawdziwego portretu nieco zapomnianej, a przecież zasłużonej dla polskiego kina postaci.