search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

TOŻSAMOŚĆ ZDRAJCY. Przetarte szlaki i niewykorzystany potencjał

Michał Bleja

30 czerwca 2017

REKLAMA

Dorastałem w latach dziewięćdziesiątych, więc mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że wychowałem się na filmach, w których głównymi bohaterami byli agenci CIA, FBI, MI5 i MI6. Wtedy mniej więcej 70% czarnych charakterów w tego typu produkcjach stanowili rosyjscy szpiedzy. Rozgrywki pomiędzy tymi dobrymi (USA, Wielka Brytania) a tymi złymi (ZSRR) były pasjonujące, nawet jeśli jako dzieciak bladego pojęcia nie miałem o ich kontekście. Dziś rolę Rosjan przejmują muzułmańscy terroryści, z których stopniowo zdejmuje się płaszczyk poprawności politycznej. Uważam, że dla kina to dobrze i że Tożsamość zdrajcy ciekawie wpisuje się w ten trend, mimo że twórcom filmu na pewno nie udało się wykorzystać w pełni potencjału tematu. Komuś się to jednak w końcu uda.

Początek filmu Michaela Apteda jest bardzo obiecujący. Większość wydarzeń rozgrywa się w Londynie. Zdjęcia doskonale oddają klimat tego miasta. Na dodatek na ekranie pojawiają się twarze, które prawie zawsze zwiastują prawdziwą ucztę dla kinomana, jak Michael Douglas czy John Malkovich. Scenarzyście udało się nakreślić interesujące tło i kontekst, w jakim została osadzona intryga. Niestety – im dalej, tym gorzej.

Scenariusz jest tak naciągany, że momentami aż trzeszczy. Sposób, w jaki Peter O’Brian rozwiązuje problemy fabularne, świadczy o karygodnym lenistwie. W filmie aż roi się od nieprawdopodobnych sytuacji, scenariusz jest totalnie na bakier z logiką a występujące w nim braki twórcy usiłują nadrobić za pomocą efektownych pościgów, strzelanin, scen walki itp. Rozumiem, że kino sensacyjne rządzi się swoimi prawami, ale naprawdę nie rozumiem, jak Alice Racine (Noomi Rapace), mając za sobą szkolenie w służbach specjalnych, może zapomnieć (!) o naładowaniu pistoletu. Takie zagrania sugerują, że twórcy filmu nie mają najlepszego zdania o inteligencji widzów.

Drugim, oprócz naciąganego scenariusza, słabym punktem filmu jest właśnie Noomi Rapace. Alice Racine w jej wykonaniu nie ma za grosz charyzmy, jest do bólu płaska. Ani nie życzymy jej dobrze, ani źle, więc siłą rzeczy wszelkie tarapaty, w jakie wpada, są równie angażujące emocjonalnie, co przejeżdżający pod oknem autobus komunikacji miejskiej. W porównaniu z nią Orlando Bloom w roli Jacka Alcotta ociera się o geniusz, choć to na pewno nie jest rola jego życia – po prostu zrobił swoje. Zaangażowanie lepszej aktorki mogłoby podnieść ocenę filmu przynajmniej o jedną, dwie gwiazdki.

Mimo wszystko – obrazu Apteda nie można uznać za kompletną porażkę. Ciekawy pomysł, dobre wykonanie techniczne, dynamiczny montaż, wirtuozerska gra kolorami i oświetleniem – to wszystko nieco ratuje produkcję i sprawia, że nie ma się ochoty uciec z kina. Podobnie role drugoplanowe – wspomniany już Bloom, Malkovich, Toni Collette, nawet Tosin Cole w roli Amjada, nieco mniej Michael Douglas, tym razem kompletnie nieprzekonujący. Trzeba też oddać sprawiedliwość twórcom, że sięgnęli po temat terroryzujących Europę muzułmańskich fundamentalistów, który nadal jest trudny i rzadko poruszany w kinie. Chociażby dlatego produkcja ta jest warta obejrzenia.

Nota, jaką wystawiam Tożsamości zdrajcy, niestety nie może być wysoka. Filmy sensacyjne powinny wciągać, budować napięcie i sprawiać, że podczas seansu z każdą kolejną minutą serce widza bije coraz szybciej. Tutaj jest niestety odwrotnie – efekt, jaki wywołuje świetny początek, z każdą kolejną sceną słabnie. Pod koniec seansu zacząłem patrzeć na zegarek. Lenistwo scenarzysty i toporność Rapace niestety załatwiły produkcję o sporym potencjale. Szkoda, tym niemniej – szlaki zostały przetarte. Mam nadzieję, że kolejna wysokobudżetowa produkcja o zmaganiach nieustraszonych agentów tych lub innych służb z islamskim terroryzmem będzie lepsza.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA