Tom
Dolan przyzwyczaił nas w swojej dotychczasowej twórczości do wysublimowanego języka filmowego i niekończącej się uczty estetycznej na ekranie. Wszyscy nie do końca wyedukowani w aktualnych trendach mody, dzięki bohaterom “Wyśnionych miłości” czy “Zabiłem moją matkę”, mogli odebrać solidną lekcję stylizacji w wydaniu współczesnej młodzieży z „wyższych sfer”. “Tom” – najnowsze dzieło młodego reżysera, zaskakuje jednak widzów przyzwyczajonych do „dolanowskiego hipsteryzmu” nie tylko dość powściągliwym w stosunku do poprzednich dzieł stylem, ale przede wszystkim nawiązaniem do klasycznego kina gatunku spod znaku thrillera.
Tom jest pełną napięcia opowieścią o młodym mężczyźnie, w którego rolę wcielił się Xavier Dolan, wikłającym się w intrygi rodziny jego zmarłego chłopaka. Po przybyciu na prowincję w bliżej nieokreślonych okolicach Quebecu, gdzie ma odbyć się ceremonia pogrzebu, Tom zaczyna nawiązywać specyficzne, a zarazem niepokojące relacje z matką zmarłego – Agathą (Lise Roy) i jego bratem Francisem (Pierre-Yves Cardinal) oraz sukcesywnie odkrywać tajemnice z przeszłości rodziny.
W filmie Tom, Dolan przestaje nadużywać filtrów kolorystycznych, spowolnionego tempa narracji, rezygnując także z nadmiernej eksploatacji detalu. Plastyczność obrazu nadal stanowi niezwykle ważny element języka filmowego, kadry komunikują się kolorami, jednak trudno nie zauważyć, że stylizacja obrazu nie odgrywa tak istotnej roli, jak w poprzednich dziełach reżysera. Dolan nie stylizuje formy filmowej, gdyż nie stylizuje swoich bohaterów. Konsekwentnie przekłada swoją opowieść na język filmu. Tom przebywając na farmie zrzuca ciuszki wymuskanego hipstera i rozpoczyna żmudną pracę w gospodarstwie, brudząc swoje delikatne dłonie krwią nowonarodzonego cielęcia. Tam odkrywa to co naturalne, tam obcuje z realnym, nieskażonym (jak mu się zdaje) kulturą światem, tam wreszcie wychodzi poza swoją burżuazyjną maskę. Podział na życie miejskie i wiejskie jest motywem często powtarzanym w twórczości Dolana. W Wyśnionych miłościach dopiero podczas wyjazdu na wieś, bohaterowie odkrywają swoje prawdziwe oblicze, przestają udawać, odsłaniają swoją hipokryzję skrywaną pod płaszczem dobrych manier. Pytania-rozterki dnia codziennego wielkomiejskiej młodzieży pod tytułem „co dzisiaj na siebie włożę?”, „czy ta koszula pasuje kolorystycznie do spodni?”, „dokąd dziś pójść na imprezę?”, które zadawali sobie bohaterowie Zabiłem moją matkę czy Wyśnionych miłości, nie mają racji bytu w codzienności wiejskiego farmera. Dopiero na farmie Tom przyznaje, że stanął twarzą w twarz z prawdziwym życiem i jego istotą, odnalazł realizm oraz poczuł cud narodzin nowego życia.
Dolan nieustannie powraca w swojej twórczości do krytycznej analizy relacji matka-syn. Tom nostalgicznie próbuje odnaleźć w osobie Agathy substytut miłości rodzicielskiej. Kiedy zauważa silną więź pomiędzy bratem swojego zmarłego chłopaka i jego matką, gdy spostrzega jak bardzo Francis pragnie uszczęśliwić swoją rodzicielkę (a przy tym, co nie dziwi w przypadku twórczości Dolana, jak niezdrowa jest ta relacja), pomimo początkowej antypatii i strachu w stosunku do niego, zaczyna podświadomie usprawiedliwiać jego dotychczasowe zachowanie. Relacja Toma z Francisem staje się niepokojąco intymna i podszyta napięciem seksualnym. Tom próbuje wpasować się w role pełnione przez zmarłego, stając się jego symbolicznym następcą. Dolan serwuje nam studium zachowania z pogranicza homofobii, masochizmu, dominacji fizycznej i psychicznej. Wszystko to podsycone zostaje dużą dawką erotycznego napięcia, wybitnie dolanowsko wybrzmiewającego w scenie tańca ociekającego testosteronem Francisa i eterycznego, z burzą blond loków spadających na twarz Toma.
Z pewnością każdy, kto został zauroczony estetyzacją obrazu w Wyśnionych miłościach, która nadal silnie wybrzmiewała w Na zawsze Laurence, może poczuć lekkie rozczarowanie nową konwencją gatunkową zaproponowaną przez Dolana. Nie ma co liczyć na hitchcockowski suspens, a tym bardziej eteryczną opowieść o poszukiwaniu miłości, co nie do końca przemawia na korzyść najnowszego filmu młodego Kanadyjczyka. Można bowiem potraktować Toma, jako obraz niepoddający się prostej kategoryzacji bądź wręcz przeciwnie, jako niespójną wypowiedź, błądzącą na pograniczu rozmaitych konwencji. Tom jest jednak bez wątpienia opowieścią znacznie dojrzalszą niż poprzednie filmy reżysera i nie da się ukryć, że porównywanie najnowszego dzieła Dolana z jego dotychczasową twórczością jest nie do końca słuszne, by nie powiedzieć bezsensowne, ze względu na całkowicie odmienną konwencję filmową.
Wystylizowane kadry, połączone z wysublimowaną ścieżką dźwiękową i przesycone różnobarwnymi emocjami, przybliżały Dolana do klasycznych konwencji, bez wątpienia „autorskiego”, ale jednak melodramatu – gatunku, który już z założenia budzi skojarzenia ze swoistym przerysowaniem i sentymentalizmem. I choć nie można powiedzieć, że Dolan kiedykolwiek zmierzał w kierunku charakterystycznego dla kultury gejowskiej kampu, którym zasłynął choćby Almodovar, to być może poprzez swoje najnowsze dzieło próbuje odciąć się od skojarzeń jego twórczości właśnie z dość sztampową dla kultury gejowskiej nadmierną, przerysowaną emocjonalnością postaci, wychodząc poza ramy konwencji melodramatycznej. Z drugiej strony, choć być może jest to czysty zbieg okoliczności, zaczyna się wyłaniać nowy „podgatunek” gejowskich thrillerów, przywołując chociażby niedawną premierę Nieznajomego nad jeziorem, który choć oczywiście jest filmem odmiennym w swojej stylistyce, jak i tematyce od Toma, to jednak trudno powstrzymać się od pewnych skojarzeń i analogii, biorąc również pod uwagę ot choćby czas powstania wspomnianych dzieł.
W swoim najnowszym dziele Dolan udowadnia, że jest reżyserem wszechstronnym i niejako odcina się od nieustannego wrzucania jego twórczości do kategorii hipsterskich filmów o dojrzewaniu i poszukiwaniu oraz redefiniowaniu własnej tożsamości. Co nie oznacza oczywiście, że i tym razem jego lęki i obsesje nie powracają, w innej, choć równie niepokojącej formie. Wybrzmiewają w aurze tajemniczości oraz przerażającym labiryncie intryg i kłamstw. Tom nie zatrzymuje się, nie poddaje się depresji, pomimo straty ukochanej osoby, która jak się później okazuje nie była do końca uczciwa w stosunku do niego. Pomimo rozczarowań i tęsknoty za prawdziwą miłością, postanawia iść dalej, odnaleźć kolejny odpowiednik uczucia, które stracił. Jego odrzucenie tradycyjnej pracy żałoby wskazuje jednocześnie na wewnętrzną, emocjonalną pustkę, która jest efektem wyparcia swoich prawdziwych emocji. Bohater najnowszego filmu Dolana być może jest dojrzalszy, mądrzejszy i bardziej opanowany, jednak lęk przed wyobcowaniem, odrzuceniem oraz samotnością, jak i potrzeba ciągłej redefinicji swojej skądinąd wybitnie narcystycznej tożsamości, wciąż wybrzmiewają w każdym geście i spojrzeniu Toma. Nieco starszy od swoich poprzedników z Wyśnionych miłości i Zabiłem moją matkę bohater, nauczył się tłumić emocje i wypierać następstwa przykrych doświadczeń, co jak widzimy na początku filmu w zapisywanych przez niego refleksjach, skutkuje emocjonalnym upośledzeniem, pustką, symboliczną śmiercią cząstki jego tożsamości.
Dolan podobnie jak Tom, nie zatrzymuje się, ewoluuje, dojrzewa i konsekwentnie przemyca swoje obsesje w różnorodnej formie. Mam jednak wrażenie, że podobnie jak bohater filmowy, stara się wygłuszyć swoją młodzieńczą żywiołowość, wrażliwość estetyczną i nieco irytującą (ale jakże autorską) pretensjonalność. Rasowe kino gatunków, jak widzimy nie jest mu straszne i pomimo tego, że osobiście odnajduję siłę tego złotego dziecka kanadyjskiej kinematografii bardziej w formie filmowej zaprezentowanej przed Tomem, aniżeli w klasycznym dreszczowcu, to jednak ten zaskakujący zwrot w jego twórczości, jeszcze bardziej zachęca do obejrzenia kolejnego, jak donoszą nieoficjalne źródła, ponownie eksploatującego relację matka-syn obrazu.