search
REKLAMA
Recenzje

THE MACHINE. Kameralne science fiction czerpiące garściami z “Ghost in the Shell” i “Blade Runnera”

“The Machine” ukazało się w 2013 roku.

Krzysztof Walecki

6 listopada 2023

REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl

Słynny Ghost in the Shell Mamuro Oshii otwiera scena narodzin cyborga, niezwykle szczegółowa i sugestywna, która z oprawą muzyczną Kenji Kawai przekształca się w coś zgoła mistycznego. Aż do samego końca nie rozstajemy się z poczuciem wręcz duchowego przeżycia, co stanowi spory paradoks, jeśli potraktować to arcydzieło tylko w kategoriach futurystycznego kina akcji. Na szczęście film Oshii wygrywa praktycznie na każdym poziomie, służąc widzom jako najdoskonalsza próba wejrzenia w tytułowego ducha w pancerzu od czasu Łowcy androidów Ridleya Scotta, dająca możliwość zrozumienia, gdzie leży granica między człowieczeństwem, a jej brakiem u wyglądającej jak człowiek maszyny. Film Caradoga W. Jamesa pod wiele mówiącym tytułem The Machine czerpie garściami z tych klasyków, proponując bardziej kameralną historię, jednocześnie desperacko starając się wyrwać z okowów małego budżetu.

Bliżej nieokreślona przyszłość. Widoku i atmosfery zimnej wojny między Chinami, a Zachodem, o której informuje nas początek filmu, nie uświadczymy. Zamiast tego lądujemy w wojskowym ośrodku badawczym w Anglii, gdzie ranni żołnierze starają się odzyskać to, co im odebrano na polu bitwy. Dzięki wszczepionym do mózgu implantom potrafią funkcjonować całkiem nieźle, choć obok utraty mowy zdarzają się i inne, bardziej drastyczne skutki uboczne – w prologu niestabilny żołnierz zabija kilka osób zanim sam ginie od kul. Co zawiniło? Implant czy człowiek? Być może mózg był już na tyle zniszczony, że nawet komputer nie mógł uzupełnić tego, co utracono. A może uzupełnił to, lecz w sposób mechaniczny, nieludzki, redukując zdolności człowieka do serii wyuczonych reakcji i impulsów.

Z problemem tym mierzy się Vincent (dobra rola Toby’ego Stephensa), genialny programista, który w rozwiązaniu widzi szansę uratowania swojej śmiertelnie chorej córki. Póki jednak takie „wypadki” jak powyższy mają miejsce, nie jest w stanie w pełni zaufać dotychczasowym sukcesom. Zmienia to się, gdy na swej drodze spotyka pracującą nad rozwojem sztucznej inteligencji Avę (nierówna, ale efektowna Caity Lotz). Dzięki jej programowi maszyna myśli bardziej „po ludzku”, szybciej przyswajając zdobytą wiedzę i ucząc się na błędach. Wkrótce stworzona przez Avę świadomość zostaje przelana do ciała cyborga o twarzy dziewczyny, początkowo niewinnego jak dziecko, któremu Vincent przekazuje wiedzę o tym, co to znaczy być człowiekiem.

W dużej mierze film Jamesa koncentruje się na pojedynku głównego bohatera z samym sobą, pragnącym zobaczyć w tytułowej maszynie ślady człowieczeństwa, jednak wciąż wątpiącego, pomimo starań tak ze strony tworu, jak i twórcy. Te natomiast sprowadzają się głównie do nauki, jaką przekazuje cyborgowi – co jest dobre, a co złe, jak rozpoznać przedmiot, a jak tylko jego obraz – oraz konsekwencjami tego, że za wszystko płaci Ministerstwo Obrony. Armii niespecjalnie zależy na skonstruowaniu istoty myślącej jako człowiek, tylko jak żołnierz, aktywnej w walce i biernej na każdym innym polu. Widzieliśmy to już w kinie wiele razy (ostatnio przy okazji nowej wersji Robocopa), więc możemy się spodziewać dalszego rozwoju akcji – maszyna uczy się zabijać, lecz przyswoiwszy sobie wcześniej wpojone przez Vincenta wartości, budzi się w niej coś na kształt sumienia. A to niemal natychmiast utożsamione jest z człowieczeństwem. Jednak główny bohater nie przestaje się zastanawiać, czy patrząc na replikę Avy ma przed sobą konglomerat wyuczonych zachowań czy rzeczywiście wolną jednostkę.

Trudno nazwać The Machine oryginalnym, choć poszczególne elementy filmu mają swój unikalny charakter. Sposób, w jaki ciało cyborga reaguje emitując czerwone światło dobywające się z jego wnętrza, bądź niezrozumiała komunikacja między ludźmi z implantami, świadczą o pomyśle na świat, nie w pełni wykorzystany przez brak odpowiedniego budżetu. Stąd zamknięcie praktycznie całej historii w murach jednego budynku, co wywołuje nie tylko poczucie obcowania z tanim filmem (co nie było problemem np. dla równie skromnego Moon), ale i pewien dysonans gatunkowy – miejscem dla cyberpunkowych tematów jest zazwyczaj miasto-moloch, pełne technologicznych nowinek, jednocześnie pełne brudu, żywe, acz będące na skraju wyczerpania. Bez tego tła interakcji ze światem zewnętrznym po prostu nie ma, a użyteczność tytułowego tworu sprowadza się tylko do sprawności fizycznej w walce, o którą chodzi armii (coś mi się wierzyć nie chce, że cyborgi tylko to potrafią). Zamiast tego otrzymujemy bazę wojskową, położoną gdzieś na odludziu i serię widoczków angielskiej wsi z typową dla nich brzydką pogodą. Świat przyszłości nigdy nie był tak odległy jak w Anglii.

A mimo to dzieło Jamesa broni się. Nie próbuje naśladować swych słynniejszych poprzedników, choć początkowa rozmowa-test z żołnierzem przywodzi na myśl prolog z Łowcy androidów, zaś powstanie cyborga uderza podobieństwem do opisanej wyżej sceny z Ghost in the Stell. The Machine znajduje swój własny styl dla tematu rozwiniętego u Scotta i Oshii, będąc raczej zapowiedzią światów przez nich opisanych niż wizją podobnego kalibru. Wykonanie zasługuje na szczególną pochwałę – zarówno dobre efekty specjalne, jak i niezłe zdjęcia, próbujące tuszować mały budżet (ach, ta lans flara) oraz świetna elektroniczna muzyka służą  wykreowaniu atmosfery znacznie lepiej pasującej do fabuły niż miejsce akcji.

The Machine ma w sobie ducha, nawet jeżeli znalezienie go w kopii Avy jest problematyczne, skupiające się głównie na dialogach między bohaterami, a w finale uzupełnione o sceny akcji. Nie mówi nic nowego w kwestii człowieczeństwa u maszyn, ale i nie mówi nic głupiego – ubiera znany temat w nowe (wyjęte jakby z innej epoki) szaty, stawiając na interakcje między dwójką bohaterów, umiejętnie unikając pójścia w łatwy wątek romansowy. Bo nie oszukujmy się, grająca podwójną rolę Lotz jest śliczna jak z obrazka, nieważne czy gra człowieka czy robota, zaś w kinie różnica między jednym, a drugim zbyt często wydaje się nieistotna. Na szczęście w tym przypadku jest to sprawa nadrzędna.

PS. Zwiastun sugeruje bardziej agresywny film, w którym maszyna buntuje się przeciwko swojemu stwórcy. Proszę mi wierzyć, to nie takie kino.

REKLAMA