Szpiedzy tacy jak my. 30 lat od premiery
Czasy zimnej wojny. Dwaj początkujący amerykańscy szpiedzy CIA zostają wysłani do Pakistanu. Ich misją nie jest jednak zdobycie broni, zamordowanie przywódcy wrogich oddziałów czy dokonanie czegokolwiek innego, czego spodziewalibyśmy się w tego typu filmie… Zadaniem Emmetta i Austina jest wyłącznie pełnienie roli przysłowiowej przynęty.
Dwaj nieudacznicy – uwielbiający kobiety Emmett (Chevy Chase) i wybitny, ale niedoceniany przez pracodawcę kryptograf Austin (Dan Aykroyd) – marzą o karierze w CIA. Idą na egzamin, który za ich sprawą staje się absurdalnym widowiskiem i przechodzi do klasyki scen komediowych lat osiemdziesiątych. Ku zdziwieniu samych głównych bohaterów, zostają oni „docenieni” i wysłani na swoją pierwszą misję szpiegowską. Wybór pada na Pakistan. Jaki jest cel ich wyprawy? To pozostaje dla nich tajemnicą. Przecież to zadanie szpiegowskie, dostali zatem tylko najpotrzebniejszą informację – na miejscu ma czekać na nich kontakt, który przekaże im, co dalej. Nikogo takiego jednak nie spotykają, zaczynają więc działania na własną rękę.
Nietrudno się domyślić, że mimo niecodziennej sytuacji naszym głównym bohaterom nic się nie stanie – co to byłaby za komedia, gdyby zginęli w walce na obcej ziemi? Wyjdą więc cało z wszelkich opresji, raz wcielając się w rolę lekarzy, innym razem w przedstawicieli miejscowej ludności albo w przybyszów z kosmosu…
[quote]Jaki jest prawdziwy, a nieznany bohaterom cel ich zadania?[/quote]
Mają odwrócić uwagę Rosjan od pary szpiegów wysłanych przez CIA w celu przejęcia radzieckiej rakiety. Ich misja z założenia może okazać się więc samobójcza. Jednak jak szybko się dowiadujemy, przynęta potrafi czasem zadziwić nie tylko swoich zleceniodawców, ale i samą siebie, przeobrażając się w prawdziwą „grubą rybę”, która przejmuje inicjatywę.
[quote]Szpiedzy tacy jak my to klasyczna amerykańska komedia „w krzywym zwierciadle”.[/quote]
Film nakręcony w 1985 roku nadal śmieszy, mimo że upłynęło sporo czasu. Mamy tutaj humor w bardzo dobrym wydaniu, przejaskrawienie zachowań i sytuacji, uproszczony obraz CIA i Rosjan przedstawiony w satyryczny sposób. To świat szpiegów, gdzie nikt do końca nie wie, jaki jest cel misji, gdzie aby odczytać tajną wiadomość ukrytą w teczce, trzeba zamknąć w szafie kuriera, który ową teczkę przyniósł. Tajna baza znajduje się kilkaset pięter pod budynkiem, a winda do niej prowadząca uruchamiana jest przez automat do Pepsi. Wyśmiane zostało tutaj środowisko żołnierzy amerykańskich (absurdalne ćwiczenia sprawnościowe w obozie szkoleniowym, do którego trafiają Emmett i Austin), żołnierzy radzieckich (którzy piją wódkę oczywiście prosto z butelki) czy lekarzy (przywitanie w namiocie „Doctor – doctor, doctor – doctor, aaaaand doctor”, które chyba od razu po premierze filmu przeszło do klasyki scen komediowych). Wszystko tutaj pokazane jest z przymrużeniem oka.
Szpiedzy tacy jak my to dobra komedia. Humor, mimo że absurdalny, przejaskrawiony do granic możliwości (jak chociażby w przywoływanej już przeze mnie scenie egzaminu) nie zniechęca widza, który w miły sposób spędzi niewiele ponad półtorej godziny na filmowej rozrywce. Dzieje się tak dlatego, że reżyserem obrazu jest nie kto inny, jak John Landis, znany chociażby z pracy nad kultowym filmem The Blues Brothers. Jednak sam reżyser, bez odpowiedniej obsady, też zbyt wiele by nie zdziałał… Wybór Dana Aykroyda oraz Chevy’ego Chase’a do ról pierwszoplanowych był strzałem w dziesiątkę. Kto inny sprawdziłby się w tych kreacjach lepiej niż odtwórca roli Raymonda Stantza z Pogromców duchów oraz Clarka Griswolda z serii W krzywym zwierciadle? Chociaż ten drugi chyba bardziej zapada widzowi w pamięć (wystarczy, że Chase wybałuszy oczy, a już wygląda komicznie), to razem tworzą zgrany duet, uzupełniający się nawzajem.
Na uwagę zasługuje ostatnia scena filmu – osobiście uważam ją za najlepszą, lepszą nawet od egzaminu czy przywitania lekarzy w namiocie na pustyni. Te rozmowy rozbrojeniowe USA i Związku Radzieckiego, które Emmett – już teraz szef amerykańskiej delegacji – określa jako „sytuację bardzo delikatną”, w której „jedno źle zrozumiane zdanie lub gest zagraża wszystkiemu, co osiągnęliśmy” są naśmiewaniem się ze spektakularnych finałów, będących nieodłącznym elementem klasycznych filmów szpiegowskich (tych na poważnie). Odsyłam jednak do filmu, nic więcej nie zdradzę!
Po obejrzeniu tego trzydziestoletniego klasyka amerykańskiej komedii przychodzi refleksja, czemu teraz nie ma takich filmów? Czemu tak trudno nakręcić dobrą komedię, która nie obrażałaby widza swoją głupotą? To pytanie pozostaje chyba trochę bez odpowiedzi…
korekta: Kornelia Farynowska