search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Sukiyaki Western Django

Radosław Pisula

8 kwietnia 2012

REKLAMA

Takashi Miike to niezwykle ciekawy, ale i niepokojący reżyser. Jest przedstawicielem kina, wywodzącego się z generacji twórców wyposażonych w encyklopedyczną wiedzę o X muzie. Można go zaliczyć do  postmodernistów, którzy wyznają zasadę, że nie można zrobić już nic nowego, a przyszłość kina leży w ciągłym, twórczym przetwarzaniu tego, co już widzieliśmy. Takie właśnie jest kino Miike, dodatkowo podsycone twórczą energią reżysera, niespotykaną dawką brutalności, czarnym humorem i często absurdalnymi rozwiązaniami.

Sukiyaki Western Django, pierwszy prawdziwy japoński western, nadal epatuje rozpoznawalnym stylem Japończyka, wyraźnie jednak jest pewnym eksperymentem ze strony Miike, który stara się wdawać w romans z Hollywood w coraz większym stopniu. Najkrótszą recenzją tego filmu mogłoby być stwierdzenie, że jest to obraz, pod którym z przyjemnością podpisałby się Quentin Tarantino.

Miike bawi się konwencją westernu, barwnie mieszając ją z japońskim kinem typu chanbara, jidai-geki, a nawet anime. Nieustannie nawiązuje otwarcie także do klasycznych filmów z tych gatunków. Cała główna oś fabularna to powtórzenie tego, co znamy ze Straży przybocznej Kurosawy, Za garść dolarów Leone oraz Django Corbucciego (a żeby było zabawniej, wszystkie te filmy to wariacje na temat książki Krwawe żniwo Dashiella Hammetta. Cytując znanego schizofrenika: „Wszystko jest kopią kopii jeszcze innej kopii”), z nawiązaniem do Wojny Dwóch Róż, prawdziwego wydarzenia z historii Anglii, co przejawia się między innymi w symbolice i absurdalnym cytowaniu Szekspira.

Krótko mówiąc, w pewnej zakurzonej mieścinie toczy się już od dawna wojna między dwoma klanami. Ma rzekomo podłoże historyczne, ale głównie chodzi tutaj o ludzką, przyziemną władzę. Dla ułatwienia jedna grupa ubiera się na biało, druga zaś na czerwono. Pewnego razu rozlew krwi przerywa przybycie bezimiennego rewolwerowca, którego ze względu na umiejętności chcą zwerbować obie strony. Mężczyzna zaczyna jednak własne machinacje, we wszystko mieszają się kolejne oryginalne postacie, a ważną rolę w wydarzeniach odgrywa pewna brutalna zbrodnia.

Reżyser nie ukrywa, że film ten nie opiera się na niuansach fabularnych. Jest zabawą z formą. Momentami jednak staje się przez to aż nazbyt groteskowy i chaotyczny. Miike brak jeszcze wyczucia w zabawie z popkulturą, tak charakterystycznego u Tarantino. Poważniejsze momenty zostają dosyć nieumiejętnie wsadzone między absurdalne, a slapstickowy humor miesza się z bryzgającą krwią i sceną brutalnego seksu.

Mimo to, film został nakręcony sprawnie. Sceny akcji są niezwykle widowiskowe, natomiast aktorstwo solidne. Jednakże, aby docenić to drugie, należy przyzwyczaić się do specyfiki popularnego kina japońskiego, gdzie postacie często porozumiewają się poprzez krzyk i przeszarżowaną ekspresję, a enigmatyczni i skryci bohaterowie wyglądają czasami jak ikony metroseksualizmu. Dodatkowo jest to pierwszy anglojęzyczny film Miike, ale pokraczny angielski w ustach rodowitych azjatów wypada komicznie. Cieszy za to gościnny i naprawdę ciekawy występ samego Quentina Tarantino.

Bardzo dobrze wypada również kolaż kultury amerykańskiej i japońskiej, widoczny przede wszystkim w scenografii. Typowo westernowe miasteczko zostało całkiem naturalnie przyozdobione orientalną architekturą, a rewolwerowcy rzucają się na przeciwników dzierżących katany. Wygląda to ciekawie i sprawia, że Miike wprowadza coś naprawdę świeżego do tak klasycznego gatunku, jakim jest western.

W ogólnym rozrachunku film wychodzi obronną ręką. Jest całkiem udanym kinem akcji, które mimo swoich wyraźnych mankamentów, zapewnia całkiem niezłą rozrywkę (szczególnie w gronie znajomych, gdyż absurdalne sytuacje, oryginalny humor i walki gwałcące prawa fizyki, są idealnym materiałem do wspólnego komentowania). Największą jednak przyjemność film przyniesie fanom westernów, ponieważ nawet w otoczeniu tego specyficznego azjatyckiego chaosu, przebija przez niego wielka miłość do kina tego gatunku. Film jest hołdem oddanym wielu klasykom i mimo swoich wad, to całkiem ciekawy eksperyment autorstwa utalentowanego reżysera.

REKLAMA