Split. Shyamalan na dobrej drodze
Mam wrażenie, że w Split kryją się aż dwa filmy. O pierwszym mogę pisać, o drugim nie bardzo – musiałbym wtedy wejść na terytorium spoilerów, czego wiele osób by mi nie wybaczyło. Poprzestanę zatem na zdawkowym przedstawieniu fabuły thrillera psychologicznego, jakim nowy film M. Nighta Shyamalana jest przede wszystkim, unikając jednocześnie wszelkich szczegółów mogących naprowadzić czytelnika na to, w co Split przeobraża się w finale.
Trzy nastolatki stają się ofiarami porywacza, który więzi je w specjalnie przygotowanej piwnicy. Okazuje się, że mężczyzna cierpi na wyjątkowe psychiczne zaburzenie – jego psychikę dzielą dwadzieścia trzy różne osobowości, niektóre całkiem niegroźne, inne bardzo niebezpieczne. Jedna z dziewczyn, Casey, szybko orientuje się, że jeśli ona i jej koleżanki chcą ujść z życiem, konieczna jest próba porozumienia z tymi mniej złowrogimi tożsamościami. Równocześnie obserwujemy spotkania Kevina (tak ma na imię porywacz, a właściwie jego pierwotna postać) z prowadzącą jego przypadek doktor Fletcher, która zaczyna dostrzegać niepokojące sygnały w jego zachowaniu.
Split zaskakuje kilkakrotnie, co w przypadku reżysera Szóstego zmysłu i Osady nie powinno dziwić, lecz trudno mówić tu o jakimś wielkim twiście. Shyamalan już na początku odkrywa swoje najmocniejsze karty, każąc nam skupić się nie tyle na fabularnych niespodziankach, co na interakcjach między postaciami i wyjątkowo paskudnej atmosferze.
Ta bierze się zarówno z niecodziennego punktu wyjścia, jak i umiejscowienia akcji w ciemnych, mało przyjaznych piwnicach – w filmie pada zdanie sugerujące wpływ tego podziemnego krajobrazu na psychikę bohatera i jedną z zagadek (z bardzo satysfakcjonującym rozwiązaniem, należy nadmienić) jest dokładna lokalizacja tych wnętrz. Ciasno kadrowane przez Michaela Gioulakisa składają się na labirynt, nie mniej skomplikowany niż umysł Kevina. Wiele innych elementów Split, fabularnych oraz narracyjnych, świadczy o złożoności przedstawionej historii oraz jej prezentacji, ale, jak to u Shyamalana, niczego nie możemy być pewni. Tak jak doktor Fletcher, przekonana o tym, że główny bohater ją okłamuje, pyta o jego obecną tożsamość, tak i my powinniśmy zastanowić się nad retrospekcjami z udziałem małej Casey (warto prześledzić, w jaki sposób budują one nasz obraz tej bohaterki na przestrzeni całego filmu), przekonaniami lekarki o wyjątkowości osób z psychicznymi schorzeniami oraz konstrukcją świata przedstawionego. Czy wszystko to nas przekonuje? Gdzie ukryta jest tym razem zastawiona przez reżysera pułapka?
Oglądając Split, trudno nie zauważyć silnych podobieństw do wczesnej twórczości Shyamalana opartej na podważaniu bardzo realistycznego obrazka elementami zgoła nierzeczywistymi, a czasem fantastycznymi.
Sama koncepcja kilkudziesięciu tożsamości ukrytych w jednym umyśle kryje w sobie duże pokłady możliwości, poczynając od wariantu Psychozy na sterydach, której zresztą echa słychać u Shyamalana bardzo wyraźnie.
Tam był jeden Anthony Perkins słyszący głos swojej matki, tutaj James McAvoy próbujący uporać się z wieloma osobowościami. Bez względu na to, czy na ekranie widzimy dziewięcioletniego Hedwiga, nieprzyzwoicie spokojną (i bardzo w duchu Normana Batesa) Patricię, zimnego Dennisa czy przerażonego i nieświadomego Kevina, McAvoy w każdym z tych wcieleń jest wiarygodny oraz porażający w bezwiednym przechodzeniu z jednej postaci w kolejną. Dość powiedzieć, że ani razu nie miałem problemu ze stwierdzeniem, którego z jego bohaterów oglądam w danym momencie (choć przyznać należy, że na ekranie nie widzimy wszystkich osobowości, a zaledwie osiem). Kroku starają mu się dotrzymać panie, zwłaszcza znana z Czarownicy i Morgan Anya Taylor-Joy oraz Betty Buckley, ponownie u Shyamalana po roli w Zdarzeniu, choć najlepsze wrażenie i tak robi mała Izzie Coffey jako pięcioletnia Casey, ze swoimi szeroko otwartymi oczyma, dziecięcą naiwnością, ale też budzącą się w jej bohaterce świadomością zła.
Nie wszystko się udało twórcy Znaków tym razem – tempo filmu, nawet jak na niego, jest powolne, niektóre dialogi zbyt informacyjne i zwyczajnie za długie, a przytłaczający klimat częściowo niszczy, jak zwykle obecny u Shyamalana, humor. Są to jednak niewielkie niedogodności, jeśli spojrzeć na całość pod kątem odwagi i pomysłowości, z jaką reżyser/scenarzysta wykorzystuje wyjściowy koncept, bezwstydnie próbując nas przekonać do idei chorej psychicznie osoby pod pewnymi względami doskonalszej od zwykłego człowieka (ostatnio podobna myśl przyświecała sensacyjnemu Księgowemu). Shyamalan i McAvoy brną w to szaleństwo do samego końca, z pewnością siebie i niekłamaną przyjemnością, oczywiście dostrzegając śmieszność założenia, która działa tylko na korzyść filmu. Ostatecznie bowiem psychologia jest tu zasłoną dymną, aby ukryć prawdziwe intencje hinduskiego twórcy – tych zaś trudno nie traktować jako prezent od Nighta dla jego najwierniejszych fanów. Stąd też wysoka ocena dla Split, filmu, który ostatnią sceną zmienia w widzu sposób jego postrzegania.
korekta: Kornelia Farynowska