Smak życia 3, czyli chińska układanka
„Niestety, jest pan tylko ojcem” – to stwierdzenie, wyglądające jakby żywcem wyjęte z filmu „Tato” Macieja Ślesickiego, nie pochodzi jednak z żadnego łzawego dramatu rodzinnego, lecz z ostatniej i jednocześnie najpoważniejszej części komediowej trylogii Cédrica Klapischa – „Chińska układanka” – na polskim rynku występującej z przedrostkiem doskonale oddającym klimat całości, czyli „Smak życia”.
Nie bez przyczyny zaczynam od tego krótkiego, ale wiele mówiącego zdania, bowiem najnowszy film francuskiego reżysera skupia się na rodzicielstwie właśnie. Gdy w życiu człowieka pojawia się potomstwo to automatycznie zmianie ulegają priorytety. Już nie można jedynie skupiać się na swojej osobie, do gry dołącza lub dołączają się istoty będące cząstką nas.
Dzieci wymagają od człowieka poświęceń, szczególnie w pierwszych, kluczowych dla rozwoju, latach życia. Nie ma w tym nic dziwnego, przecież podobno żyjemy po to, aby móc przekazać ciągłość życia. Nawet pozornie nic nieznaczący spacer, czy droga ze wspólnych zakupów do domu, składa się na nasze wspomnienia, a co za tym idzie kreuje chyba najpiękniejszy okres w życiu większości ludzi – dzieciństwo. Jeżeli w tych prozaicznych momentach zabraknie jednego z rodziców, będzie to miało swoje konsekwencje w późniejszych stosunkach z nim. Trudno zaufać komuś, kto przegapił nasze dojrzewanie, jeżeli był wówczas wyłącznie gościem, to gościem pozostanie również na kolejnych etapach życia.
Właśnie tego chce uniknąć Xavier (wiecznie młody Romain Duris), z autopsji wiedzący, że ograniczone kontakty z ojcem w dzieciństwie są jedną z przyczyn ich obecnie chłodnych i zdystansowanych stosunków. Nie chce popełnić błędów swojego rodziciela, więc gdy jego była partnerka, Wendy (Kelly Reilly), oznajmia mu, że ma dosyć mieszkania w Paryżu i wyjeżdża do Nowego Jorku, zabierając dwójkę cudownych szkrabów ze sobą, nie zastanawia się długo – żegna się z Francją, gdzie obecnie ma status gwiazdy literackiej, i opuszcza Stary Kontynent. Godzi się na mieszkanie w klitce, pracę „na czarno” w charakterze kuriera i podróże metrem przez cały Nowy Jork, po to, aby nie przegapić najważniejszych momentów w życiu jego pociech.
Xavierowi funkcja ojca tak bardzo przypadła do gustu, że aż tryskał radością ze szczęścia. Na marginesie można dodać, iż tryskał nie tylko tym, bo gdy kumpela o orientacji homoseksualnej, Isabelle (Cécile De France), poprosiła go o drobną przysługę, w postaci pojemniczka z życiodajną wydzieliną, co by sobie sama mogła zmajstrować „bobo”, nie miał przeciwskazań. Pomożecie? Pomożemy! Wyciągnął do lesbijskiej przyjaciółki pomocną dłoń oraz inną część ciała i w ten sposób na swoje konto zapisał trzeciego potomka.
Trudno francuskiej trylogii pod względem treści nie zestawiać z trylogią Richarda Linklatera, ponieważ obydwa cykle dotyczą tego samego – relacji międzyludzkich oraz niełatwej sztuki funkcjonowania w związku. Panowie jednak na te kwestie mają diametralnie różne spojrzenia. W świecie autora „Nieba nad Paryżem” coś takiego jak monogamia nie istnieje, nie ma prawa bytu. Zdaje się, że Klapisch wychodzi z założenia, iż prędzej czy później każdy związek musi się rozpaść, nie ma sensu go ratować za wszelką cenę i lepiej znaleźć pocieszenie w ramionach innej lub innego, a ze starej relacji pielęgnować jedynie miłe wspomnienia.
W rzeczywistości kreowanej przez 52-letniego Francuza rozwiązłość płciowa i zmienianie partnerów seksualnych jak w kalejdoskopie jest czymś normalnym, swoistym kolekcjonowaniem wspomnień i zbieraniem doświadczeń. Skok w bok może oddziaływać orzeźwiająco na związek – taki przekaz zdaje się widzom wpajać twórca. W „Smaku życia” czymś nienormalnym byłaby monogamiczna, w dodatku szczęśliwa, relacja któregoś z bohaterów. Szkoda, że Francuz nie ma takiego talentu jak Amerykanin, przez co jego trylogia nie ma tej subtelności i czaru, jaką mogą pochwalić się kolejne części genialnej opowieści o związku Jesse’go i Celine. Bo tam, gdzie Klapisch stawia na dynamiczne sceny i szybki montaż, Linklater na pierwszy plan wysuwa dialog – bo to na rozmowach opierają się relacje między ludźmi i jeżeli ich się unika, to trudno się dziwić, że związek się rozpada.
Cédric Klapisch mówi nam wprost, że życie to dramat, jednak stara się ukazać, iż mimo tego, życie nadal ma smak. Te wszystkie nieprzyjemne sytuacje w naszej egzystencji finalnie i tak składają się na te pozytywne, z każdego błędu wyciągamy wnioski, co zaprocentuje w przyszłości. Reżyser każe nam mieć nadzieję i niezależnie od okoliczności poszukiwać plusów, przy tym starać się patrzeć w niebo i wciąż mierzyć wyżej i wyżej, a nie opuszczać wzrok pod nogi.
Po Barcelonie i Petersburgu twórca zaprasza widzów na wycieczkę po Nowym Jorku. Miejsce nie zostało wybrane przypadkowo, już od niepamiętnych czasów Nowy Jork jest uważany za miasto, w którym spełniają się marzenia. To tam artyści mają Broadway, a rekiny finansjery Wall Street. To miejsce tak postępowe i otwarte, że lesbijski mogą w spokoju wychowywać dziecko, a azjatycki taksówkarz za uratowanie życia potrafi się odpowiednio odwdzięczyć. Teoretycznie każdy może znaleźć tam miejsce dla siebie, więc dlaczego nie francuski powieściopisarz?
Większość żartów „Chińskiej układanki” jest oparta na różnicach pomiędzy inteligentnym przybyszem z Europy, a żyjącymi w pośpiechu Amerykanami. Bawi nas to, jak Xavier, mający już ponad 40 wiosen na karku, na obcej ziemi znowu czuje się jak bezradny student, próbujący przystosować się do zastanej rzeczywistości. Jeżeli mówią mu – znajdź sobie pracę “na czarno” – robi to. Jeżeli otrzymuje radę, że wyłącznie dzięki małżeństwu z Amerykanką, sam zdobędzie obywatelstwo, wie co ma robić. Nie ma dla niego przeszkody nie do przeskoczenia.
Niektóre z gagów jednak wydają się być lekko wymuszone. Wątek z niemieckimi filozofami, objawiającymi się głównemu bohaterowi, teoretycznie miał wywoływać uśmiech i podkreślać wyższość kształtowanej przez tysiące lat kultury europejskiej, zdaje się być niepotrzebny, dodany jakby na siłę. Za to już na plus można zaliczyć scenę, gdzie Xavier próbuje się dogadać z nowym partnerem Wendy, dla którego jest nie tylko przybyszem z obcego świata, lecz nieporozumienia językowe czynią go wręcz człowiekiem wyjętym z innej epoki.
Już sama czołówka tej produkcji sugeruje nam, że mamy do czynienia z obrazem sentymentalnym, skierowanym przede wszystkim do tych, którzy dorastali wraz z bohaterem wykreowanym przez Romaina Durisa. Wita nas mozaika zdjęć twarzy postaci z poprzednich części, dzięki czemu możemy zobaczyć jak się zmienili, zresztą czas zdecydowanie najlepiej wpłynął na Cécile De France, wydającą się być dużo ładniejszą niż w pierwszych dwóch epizodach cyklu.
Czas bardzo dobrze wpłynął także na osobę samego reżysera, ośmioletnia przerwa pomiędzy częścią drugą a trzecią okazała się zbawienna, ponieważ „Chińska układanka” nie nuży tak jak „Smak życia 2”. Ta historia potrzebowała dłuższej chwili odpoczynku. Trzeci „Smak życia” w wielu momentach nawiązuje do swojej pierwszej części, jest to szczególnie widoczne w scenie, gdzie Xavier musi przedostać się z punktu A do punktu B, przed przybyciem innej osoby. Mały smaczek, a cieszy.
Oko cieszy również kobieca obsada tego dzieła. Cześć pań naturalnie już znamy z przeszłości Xaviera, jednak tym razem swoje pięć minut ma piękna Sandrine Holt. Patrząc na Brytyjkę aż trudno uwierzyć, że skończyła 40 lat. Jej Ju, czyli dziewczyna Isabelle, jest charyzmatyczna, dlatego nie sposób jej zapomnieć po seansie. Z męskiej części obsady najbardziej charakterystyczny bez wątpienia jest Jason Kravits, który zagrał prawnika głównego bohatera. Ten troszkę „dupowaty”, ale zdeterminowany adwokat to jeden z największych atutów ostatniej części „Smaku życia”. Gdy Kravits pojawia się na ekranie, to automatycznie na twarzach widzów powinien zagościć także uśmiech.
„Smak życia 3, czyli chińska układanka” to film sympatyczny, lecz nie po to przecież zatrudnia się Romaina Durisa oraz Audrey Tautou, aby było inaczej. Obraz ten jest równie udany jak jego pierwsza część, oprócz tego, że brakuje mu tej młodzieńczej energii i erasmusowego ducha z oryginału. Ale to nie zarzut, główny bohater dorósł, trudno, aby czterdziestolatek wciąż był niepoprawnym romantykiem i mentalnym dzieciakiem. Czas zmienia ludzi, kiedyś trzeba spojrzeć dorosłości w oczy. I chociaż to najpoważniejsza część trylogii, to z seansu wychodzi się z poczuciem, że życie, nieważne jak ogromnie może być skomplikowane, ma smak.