search
REKLAMA
Nowości kinowe

Sin City 2: Damulka warta grzechu

Jakub Piwoński

6 września 2014

REKLAMA

sin-city-2-poster

Pamiętam jak dziś ten sobotni wieczór. Już przy okazji pierwszego wkroczenia do „Miasta grzechu”, bardzo szybko odnalazłem w nim swoje miejsce. Pochłonął mnie tamtejszy klimat, cechujący się powszechnym rozkładem, a napotkani bohaterowie wydali się dziwnie bliscy. Bliscy wewnętrznym obrazom mroku, lęków, uprzedzeń i innych dokuczliwych iluzji. Wiedziałem, że świat ten został wykreowany w duchu kina Noir, w umyśle błyskotliwego twórcy; wiedziałem zatem o przerysowaniach, wiedziałem o grubej kresce umowności. Nie przeszkodziło mi to jednak w tym, by na dwie godziny stać tego świata częścią.  

Gdy poznawałem „Sin City”, nie znałem jego komiksowej podstawy, ale wnet zrozumiałem, że to, z czym obcuję, musi opierać się wyjątkowo wiernie na swym źródle. Robert Rodriguez wespół z Frankiem Millerem, twórcą oryginału, wynieśli bowiem wówczas pojęcie „filmowej adaptacji komiksu” na wyższy poziom. Bo nie tyle na przenoszeniu komiksowej narracji w realia widowiska się tutaj rozchodziło, a dosłowne ożywienie komiksowych kadrów. Ożywieniu dokonanemu z dużą dozą precyzji oraz pietyzmu dla medium od lat stojącego w rozkroku między sztuką literacką a malarską, poniekąd korespondującemu z filmem. To był przełom, który każdy potrafił dostrzec, każdy potrafił docenić. A jego oczywistą konsekwencją była zapowiedź rychłej kontynuacji.

Eva-Green

Lata mijały, a fani co rusz zbywani byli kolejnymi doniesieniami, w których błędnie wskazywano datę rozpoczęcia zdjęć do rodzącego się w bólach sequela. I tak minęło dziewięć bitych lat, w trakcie których sympatykom twórczości Millera dane było zobaczyć na dużym ekranie jedynie całkowicie nieudany (bo nadto burleskowy) „Spirit – duch Miasta”, oraz rzecz jasna „300”– który z kolei zaczął żyć własnym życiem. Teraz, gdy widzowie znowu mają okazję zaznać atmosfery zepsucia panującej w „Mieście grzechu”, należy zadać sobie jedno pytanie: czy warto było czekać? To przykre, ale wbrew temu co sugeruje tytuł, ta damulka zdecydowanie nie jest warta grzechu.

Powodów takiego stanu rzeczy bynajmniej nie jest wiele. Tym kluczowym będzie zapewne fakt, iż poprzeczka pierwowzoru została zawieszona zbyt wysoko. W pierwszym „Sin City” zagrało dosłownie wszystko, co wyniosło film do wyżyn zasłużonej kultowości. Oczywistym było, że jeśli ewentualna kontynuacja dojdzie do skutku, to film ten nie będzie w stanie uchronić się od porównań. Na tle pierwszej części sequel wypada dalece marniej, co już na wstępie jest dla niego dyskwalifikujące. Powstała pomiędzy filmami przepaść jest ewidentna, a Ci którzy wierzyli (tudzież łudzili się), że część druga, choć nie przebije jakością części pierwszej, to chociaż się do niej zbliży, mogą się srogo rozczarować.

Sin-City-2-Comic-Con-Redband-Trailer-still-3

„Damulka warta grzechu” poległa przede wszystkim w scenariuszu. Fabuła jest kompletnie nie wciągająca, a intryga zawiązana została w dużym bólu twórczego uwiądu. W moim przypadku zaskutkowało to seansem często przerywanym mimowolnym ziewaniem. To co poniekąd stanowiło siłę scenariusza części pierwszej, czyli ciekawe wymieszanie oraz sprzężenie wątków powiązanych z kolejnymi, intrygującymi bohaterami, w części drugiej w ogóle się nie sprawdza. Bardzo możliwe, że problem związany jest z tym, iż w wypadku „jedynki” twórcy wykorzystali już najciekawsze wątki z komiksowego oryginału, pozostawiając ewentualnemu sequelowi nieatrakcyjne dla kinowego języka ochłapy. Tutaj wypowiedzieć musieliby się już sympatycy komiksu Millera, nie mnie to oceniać. Fakty są jednak takie, że w „Damulce wartej grzechu” raz, że wątków jest mniej, dwa, są miałkie i pretekstowe, trzy, postacie nie pomagają nam w ich przebrnięciu.

No właśnie, postacie. To ich bogactwem „Miasto grzechu” stało. Nawet jeśli niektórym z nich poświęcono niewiele czasu ekranowego, potrafiły trwale wryć się w naszą pamięć (vide Kevin). Gdy z kolei na ekranie pojawiał się Marv, Hartigan lub Dwight – czyli któryś z trójki głównych bohaterów – trudno było oderwać oczy od ekranu, gdyż elektryzowali od pierwszej chwili, przejmowali przeżywanym dramatem, a także stanowili zapowiedź rasowej rozwałki. Co prawda w „Damulce wartej grzechu” starzy znajomi wracają (z tym, że Hartigan raczej robi to symbolicznie), ale nie mogę powiedzieć, by ich siła oddziaływania była równie wysoka.

Sin-City-2-Comic-Con-Redband-Trailer-still-2

Zaryzykuje nawet stwierdzeniem, że w filmie zapomniano o pierwszym planie aktorskim – utworzono jedynie ten drugi i trzeci. Ma to swoją przyczynę w widocznym, mało przekonującym nakreśleniu motywacji i poczynań bohaterów. Przewijają się także występy epizodyczne, które w rozrachunku stanowią jedynie efektowną ciekawostkę. Gama postaci może i jest szeroka, ale jej zwartość kompletnie nic nie znaczy; nic nie wnosi do treści filmu. Ich losy sprowadzone zostały do poziomu jednowymiarowości: faceci prężą muskuły i okładają się po ryjach; kobiety eksponują swoje wdzięki najlepiej jak potrafią (a Eva Green pozostaje w tym bezkonkurencyjna). Poniekąd dobrze się na to patrzy, bo wszystko skąpane zostało w tym samym, dobrze przygotowanym stylistycznym sosie. Brakuje jednak punktu zaczepienia, który zdołałyby popchnąć emocje do czegoś więcej niż np. erotycznego uniesienia. Bez tego seans „Damulki wartej grzechu” sprowadza się do przeglądania komiksu, ze świadomym pominięciem tego, co zawiera się w dymkach. Bo de facto nie zawiera się w nich nic ciekawego, ale kadry ogląda się przyjemnie.

https://www.youtube.com/watch?v=8za0_WuA6UM

To film stworzony jakby od niechcenia. Odniosłem wrażanie, że twórcy wypuściwszy produkt na rynek, w końcu zakończyli żmudny proces jego powstawania, kończąc rozdział, o którym woleliby zapomnieć. Posługując się rodzinnym porównaniem, druga część „Miasta grzechu” jest jak młodszy, niesforny brat, którego nie da się porównać do dojrzałości i błyskotliwości brata starszego, choć faktu pochodzenia od jednego ojca wykluczyć się nie da. Mam jednak wątpliwości co do tego, czy to z miłości spłodzony został po latach ten drugi syn, czy ze zwykłego poczucia obowiązku.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA