SIERANEVADA. Nowy film Puiu #Cannes2016
Znacie to wszyscy. Te krępujące rodzinne spotkanie. Przybywa dalsza i bliższa rodzina. Nie wszystkich do końca kojarzycie, wobec wszystkich zachowujecie bezpieczny dystans. Nie jesteście tak naprawdę sobą, bo wymagany jest pewien savoir-vivre. Jesteście grzeczni, ułożeni i pomocni. Bo tego wymaga sytuacja. Na częste zadawane pytanie: „jak tam?” odpowiadacie stanowczo: „…a dobrze”. Choć tak przecież nie jest, ale mówicie, to co druga strona chce usłyszeć. Albo tak, by nie wdawać się w przesadną dyskusję o tym, co wam się w życiu nie udaje, czym jesteście rozczarowani. Bo to niby rodzina, ale nie najbardziej zaufane osoby. Łączy cię z nimi jakaś więź, ale o trudnych do oszacowania granicach. To znajome twarze, ale tylko z jednej, tej jaśniejszej, strony.
Do takich okazji w życiorysie każdego dochodzi regularnie. Urodziny, śluby, stypy, komunie, bierzmowania, wigilie, w kółko i w kółko. Zazwyczaj jest miło, ale trochę sztucznie. Trzeba odfajkować kolejny rytuał. Nie wracamy z niego rozczarowani ani znudzeni, ale czuć że czegoś brakowało.
Właśnie w taką sytuację wrzuca nas Cristu Puiu (najsłynniejszym jego filmem jest jak dotąd głośna Śmierć pana Lazarescu) w swojej Sieranevadzie. Do Nusy, od czterdziestu dni owdowiałej, przybywa rodzina na obrządek wspominania niedawno zmarłego. Kobieta ma mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, ciasne pokoje są przesadnie umeblowane. Zaproszony jest również pop, który ma odmówić specjalną modlitwę, oraz kilkunastu gości z rodziny. Praktycznie cały, trwający blisko trzy godziny film rozegra się właśnie w tym mieszkaniu.
Film Puiu utrzymany jest w konwencji dokumentalnej. To realizm pełną gębą. Bardzo łatwo w ten film uwierzyć i wpisać samego siebie w tę rodzinną sytuację. Co jakiś czas będą wam przypominać się analogiczne sytuacje, które sami doświadczyliście, siedząc przy stole otoczeni dziadkami, wujkami, ciociami i kuzynami. Oczywiście początkowo spotkanie ma mieć sentymentalny, pokojowy charakter. Puiu powoli buduje napięcie. Tworzy kino gadane, które tylko pozornie wydaje się zmierzać donikąd. Rozmowy koncentrują się wokół kilku tematów: terroryzmu (akcja filmu rozgrywa się niedługo po zamachach w siedzicie Charlie Hebdo), małżeńskich zdrad, zakupionego w złym rozmiarze garnituru, przygotowywania kolacji, wspominania zmarłego, teoriach spiskowych czy polityce Stanów Zjednoczonych za kadencji George’a Busha.
Wszystkie postaci ściśnięte są tej w niewygodnej przestrzeni. Słyszymy odgłosy z każdego pokoju, reżyser przeskakuje z jednego pomieszczenia do drugiego. Stara się jednak zachować płynność. Czas rzeczywisty fabuły filmu, nie jest wiele krótszy od czasu trwania filmu. Sieranevada to kino gęste i intensywne, czasami niewygodne, sporadycznie nużące i wymagające koncentracji. Film Puiu pozbawiony jest głównego bohatera czy bohaterki. Każdy odgrywa tak samo ważną rolę, to rodzina w całości. W swojej złości, frustracjach, uroku i magii. Reżyser znakomicie buduje polifoniczną narrację, panuje nad wielogłosem, nie gubi wątków, znajduje również miejsce na humor, leją się także łzy.
Rumuński twórca w stawia widza w ciekawej sytuacji. W większości sekwencji, które zazwyczaj trwają długo (Puiu ogranicza montaż do minimum) znajdujemy się w kącie danego pomieszczenia. Kamera ustawiona została na wysokości oczu i płynnie przesuwa się z prawa na lewo, z lewa na prawo. Czasami aż chce się zareagować, zwrócić komuś uwagę, odpalić papierosa z bohaterami w kuchni, wyjść za drzwi z jedną z postaci, otworzyć okno ponieważ powietrze robi się za ciężkie. Sieranevada to kino duszne i wyczerpujące. Finalnie gwarantujące przyjemne uczucie ulgi.