PITBULL – niebezpieczne kobiety. Zbiorowe zamroczenia
Autorem recenzji jest Szymon Pewiński.
Pitbull. Niebezpieczne kobiety to zły film. Oczywiste staje się to po zaledwie kilkunastu minutach seansu. Przez następne ponad sto w widzu narasta poczucie zażenowania tym, co ogląda na ekranie. Tymczasem twórcy zdają się być wolni od tego uczucia i bez mrugnięcia okiem serwują to naprędce stworzone „dzieło” (już) grubo ponad dwumilionowej widowni.
Wbrew temu, co sugeruje tytuł, główną oś fabularną stanowić mają losy Remka PS „Cukier” (Sebastian Fabijański). Poznajemy go, gdy odwiedza swoją dziewczynę Małgorzatę vel „Drabinę” (Alicja Bachleda-Curuś), osadzoną w zakładzie karnym za zabójstwo swojej matki, którego rzecz jasna nie popełniła. Idą do pokoju, coś tam mówią o miłości, uprawiają mechaniczny seks i… koniec sceny. Przewrotny to prolog, bo rzeczywiście niemal cały film sprowadza się to zbitek kiepskich scen, które nagle się kończą i prowadzą fabułę donikąd.
Patryk Vega chyba tak bardzo uwierzył w swoją wizję, że zapomniał, że kręci film fabularny.
Trudno stwierdzić, ile z tego, co oglądamy, rzeczywiście się wydarzyło, ale na pewno „Cukier” to jeden z najbardziej odrealnionych gangsterów, jakich w ostatnim czasie stworzyło polskie kino. Na nic zda się tu legitymizowanie filmu informacją „inspirowane autentycznymi wydarzeniami”, gdy główny bad guy to: chorujący na cukrzycę, strażak OSP oraz średniej wagi bandyta napadający od czasu do czasu na ciężarówki, przeganiający osiedlowych oprychów piłą mechaniczną, a przy tym członek niemiecko-polskiego gangu motocyklowego, poruszający się na swoim jednośladzie w masce a la Ghost Rider, który po jednej rozmowie z „Szelką” (Artur Żmijewski) – kontrolerem skarbówki, zarabiającym krocie na wyłudzaniu VAT-u z przemycanego paliwa – idzie do banku, szantażuje kasjera i… pstryk!, staje się właścicielem ponad 31 mln zł, bossem półświatka, przelewającym paliwo w zapuszczonych magazynach i właścicielem ogromnego domu, pod którym stoją nowe Maserati, Ferrari… To ryzykowne porównanie, ale Tony Montana z Człowieka z blizną też miał doświadczenia z piłą łańcuchową, w końcu stał się nieprzewidywalny i wciągał kokainę siedząc w złotej wannie. Tylko wcześniej miał konkretny plan, marzenia i Manny’ego u boku.
„Cukier” do wszystkiego dochodzi sam, i raczej nie jest świetnie planującym psychopatą, a bardziej chorym psychicznie podmiejskim bandytą, hodującym pytona (tak, ma węża!), cytującym Schopenhauera, który w ustach „Cukra” brzmi niczym Paulo Coelho. Zasadniczy błąd grającego główną rolę Sebastiana Fabijańskiego polega na tym, że wcielając się w swoją postać, potraktował ją serio. Tymczasem jedynym ratunkiem dla takich scenariuszowych idiotyzmów jest zachowanie dystansu i autoironii. Właśnie dlatego oglądanie Mai Ostaszewskiej jako Olki i Krzysztofa Czeczota w roli „Zupy” w Pitbull. Nowe porządki sprawiało niekłamaną frajdę.
Postaci – postaciami, ale głównym problemem Niebezpiecznych kobiet jest nadmiar: nadmiar wątków, nadmiar postaci, nadmiar wymuszonych, rzekomo zabawnych scen i dialogów. Doskonale widać to na przykładzie Olki. W Nowych porządkach Patryk Vega stworzył postać bezpretensjonalnej, nieco głupiutkiej, choć w sumie twardo stąpającej po ziemi, prostolinijnej kobiety, która zakochuje się w policjancie (z) „Majami” (Piotr Stramowski). Niby mało to wyrafinowane, ale było dobrą odskocznią od głównego wątku. Niestety, twórcy – skądinąd trafnie – zauważyli, że publiczność bardzo polubiła tę postać, więc doszli do wniosku, że w Niebezpiecznych kobietach Olki będzie (i jej wciąż powtarzanego „zajebiście”) więcej. O „Strachu” granym przez Tomasza Oświecińskiego i jego obecności w sequelu wolę litościwie milczeć. Podobny błąd popełnili twórcy Piratów z Karaibów i Jacka Sparrowa, który w pierwszej części bawi, a od drugiej – irytuje.
Z nadmiaru postaci w „Niebezpiecznych kobietach” wynika nadmiar przypadkowych i nielogicznych powiązań między nimi.
„Cukier” robi interesy z „Szelką”. „Szelka” jest mężem „Jadźki” (Anna Dereszowska), nad którą fizycznie i psychicznie się znęca (m.in. upokarzając ją przy dziecku, smarując jej twarz czekoladą z, tak uwielbianych przez siebie, pączków). „Jadźka” to policjantka, która „na szkółce” poznaje, graną przez Joannę Kulig, „Zuzę” (swoją drogą, jej motywacje do wstąpienia do policji też są „wiarygodne”). „Zuza” poznaje „Cukra”, gdy ten – jako strażak – przyjeżdża na miejsce śmiertelnego wypadku, który sam – jako bandyta – spowodował. I tak zaczyna się romans, który kończy się jeszcze bardziej absurdalnie niż się zaczął. Jakby tego było mało, mimo iż „Zuza” i „Jadźka” raczej nie pałają do siebie wielką sympatią, to „Zuza” przyjeżdża na interwencję do domu „Szelki” i „Jadźki”, i spuszcza łomot temu pierwszemu. I tak dalej, i tak dalej. Dodajmy do tego panią porucznik „Somalię” (Magdalena Cielecka), która bierze łapówki, ponieważ z kiepskiej pensji nie jest w stanie utrzymać siebie i dziecka z niepełnosprawnością (dość ciekawy, niewykorzystany wątek), a na końcu strzela sobie w głowę; wspomnianą już irytującą Olkę oraz idiotyczną przemianę „Drabiny”, która z niewinnej dziewczyny w dresie staje się zimną, wyrachowaną, piękną morderczynią. I oto mamy obraz „autentycznych wydarzeń” i niebezpiecznych kobiet autorstwa Patryka Vegi.
Tak naprawdę niełatwo ocenić ten film pod względem warsztatowym. Reżyseria – słaba, bo to raczej zbitek wątków niż historia. Scenariusz – żałosny, bo w zasadzie go nie ma. Zdjęcia – są. Muzyka – jest. Montaż – niezły w scenach akcji, ale też momentami fatalny. Aktorstwo – wstydu nie ma, choć aktorzy nie bardzo mają pole do popisu i raczej starają się ratować sytuację, niż rzeczywiście współtworzyć swoich bohaterów. Dlatego tak trudno zrozumieć, dlaczego Niebezpieczne kobiety zdobywają nie tyle ponad 2 mln widzów, ile, chociaż względną, to jednak przychylność krytyków. Zbiorowe zamroczenie i efekt niespodziewanego fenomenu?
Film Vegi to dobrze opakowany, efektowny (szybki montaż scen akcji i dźwięk to jedne z niewielu plusów), rodzimy towar, na który ewidentnie istnieje zapotrzebowanie. Ale jeśli towar jest efektowny, rodzimy i ma służyć rozrywce, nadal może być dobry albo zły, prawda? Ten jest wybitnie zły. I nie ma sensu asekurancko dopisywać Niebezpiecznym kobietom łatki „grzesznych przyjemności”.
Pitbull. Nowe porządki oraz wynik, jaki film osiągnął, okazały się nie lada zaskoczeniem i całkiem niezłą rozrywką. Druga część to kino nachalne, niechlujne, wulgarne, prostackie, od początku nastawione wyłącznie na zarobienie milionów złotówek pod przykrywką „doskonale opowiedzianej historii opartej w 100 procentach na dokumentacji” – jak film reklamowali jego twórcy. Nikt raczej nie oczekiwał od nich stworzenia arcydzieła, a jedynie szacunku do widza i odrobiny przyzwoitej gry ze schematami kina gatunkowego. Widocznie rok to zbyt mało czasu, by stworzyć dobry sequel. A Pitbull ma być trylogią. Gorzej być nie może?