NOC NA ZIEMI. Nowele Jima Jarmuscha
Kino Jima Jarmuscha. Świeże i nieszablonowe, a przy tym bardzo wartościowe, przede wszystkim z punktu widzenia egzystencjalnego. Klimat, niepowtarzalny nastrój, budowany niekonwencjonalną muzyką i nietypowymi bohaterami, tu z pogranicza mistycyzmu i translokacji archaicznej duszy.
To wszystko, czego doznałem w znakomitym Ghost Dogu, znajduję także podczas jednej nocy na Ziemi. Tym razem reżyser serwuje nam niezwykle interesującą formę, kreśląc pięć niezależnych od siebie fabularnie historii, analogicznych jednak w wielu istotnych punktach i odgórnym przesłaniu. Każda z przedstawionych historii to statyczna konwersacja rozgrywająca się pomiędzy kierowcą taksówki i jego pasażerami. Krótka więź, niezobowiązująca rozmowa, zaczyna się równie szybko jak kończy, ponownie pozostawiając bohaterów w obojętności wobec siebie. Jednakże przez te kilkanaście minut życiowa postawa jednego z nich ulegnie lub ma szansę ulec diametralnej zmianie, w zetknięciu z nowym poglądem i oceną ludzi. Bohaterowie pogrążają się w relatywizmie odbioru świata, rodzi się w nich niepewność co do swojego własnego sposobu na życie, zdziwienie lub współczucie. Ta krótka znajomość w każdym bądź razie zmienia ich, napotkana osoba działa jak katalizator, uruchamiający nowe płaszczyzny poszukiwań.
Podobnie jak we wspominanym “Ghost Dogu”, gdzie brylował zdecydowanie Wielki w tym filmie Forest Whitaker, tak i tu znajdziemy porządne międzynarodowe aktorstwo. O ile bohaterka Winony Ryder trochę razi swoim nieco sztucznym “wyluzowaniem”, to już francusko-włoska ofensywa Bankole-Begnini (nomen omen wypróbowana aktorska gwardia Jarmuscha) wypada znakomicie. Niemniej jednak wszystkie te role odbieramy raczej w kategoriach epizodycznych, aniżeli jako pełnokrwistych, psychologicznie rozwiniętych bohaterów pierwszoplanowych. W “Nocy na Ziemi” nie uświadczymy klimatycznego rapu RZA, który tak perfekcyjnie budował nastrój w GD, w zamian otrzymujemy brudne i spontaniczne, “uliczne” wariacje w wykonaniu kolejnego “swojego człowieka”, Toma Waitsa. Tak jak Jarmusch ujmuje oblicze miejskiej nocy obrazem, tak Waits robi to swoją tajemniczą i niesamowitą muzyką. Kreuje melancholię, smutek, poczucie samotności, magię i esencję nocy. W tak spreparowanych warunkiem inwigilacja w jedną noc na Ziemi, zdaje się być czystą przyjemnością, zarówno w sferze refleksji, jak i klimatu.
Reżyser wybrał taksówkę, bo w niej łatwo o jednorazową znajomość, o zainicjowanie krótkiego kontaktu dwóch obojętnych sobie osób. Więź rodzi się intymną nocą, pobudzającą do refleksji, usypiającą obojętność, nieufność i pośpiech. Tę jedną noc na ziemi obserwujemy w pięciu różnych lokacjach, umiejscowionych na różnych kontynentach, w różnych krajach, środowiskach różniących się kulturą, językiem i sposobem życia. Przemieszczając się z jednej lokacji do następnej, zamyka się cykl nocy, rozpoczynający się wieczorem w Los Angeles, kończący mroźnym porankiem w Helsinkach. Przestawione metropolie, tak bardzo zabiegane, ciasne i anonimowe w dzień, nocą przeistaczają się w niemalże wymarłe, rozświetlone mętnym światłem latarni, miejsca wędrówek samotnych, spóźnionych i zagubionych dusz. Choć odmienność kolejnych lokacji jest mocno zarysowana, choćby poprzez posługiwanie się bohaterów swoim rodzimym językiem lub slangiem (naprawdę fantastyczny zabieg), to problemy i postawy na ich przykładzie przedstawione są bardzo uniwersalne i ludzkie. W którą stronę świata by nie spojrzeć, wszędzie odnajdziemy ludzi takich jak my, podobnie odczuwających, podobnie odbierających świat, mających podobne problemy, choć kulturowo, życiowo skrajnie się od nas różniących.
Wybierając poszczególne miejsca na Ziemi, reżyser także kontratakuje globalne stereotypy (pogoni za karierą, kwestii wiary, tolerancji), przeciwstawiając im osobliwe jednostki, mówi jak względne i kruche są ludzkie wyobrażenia, dążenia i ocena świata. Żadna historia, ani bohaterowie nie bawią się w dydaktyzm, nie nauczają o postawach chwalebnych i nagannych, reżyser nie opowiada się po żadnej z opozycyjnych wobec siebie stron, pozostawiając nam miejsce na swoją własną syntezę i ocenę. Wraz z ustaniem ostatniej historii, nadchodzi poranek, otrząsamy się z dziwnego i intymnego, podziemnego świata nocy, powracając do rzeczywistości. Po seansie jest nader dziwnie, blady świt sprawia, że świat znów staje się tak chłodno anonimowy. Pryskają magiczne więzi, otwierające nam oczy na nowe horyzonty poznania i dociekania.
Szukając refleksji w nocy spędzonej w pięciu różnych miastach, na tylnych siedzeniach taksówek, z bohaterami odkrywającymi przed nami swoje historie i zróżnicowane postawy, znowu przypominamy sobie o trochę feerycznym, unikatowym Ghost Dogu. Można się rozwodzić nad słusznością ideologii samurajskiej, rodem z egzotycznych i zamierzchłych kultur. Można radzić nad słusznością takiej postawy, można jej także zarzucić lekkomyślność i zerwanie z elastycznymi normami moralnymi. Archaiczny bohater, nad którym unosi się mistyczny duch rycerskości, wyznaje niezatarty kodeks bushido, cechują go nieugięty honor, bezgraniczne oddanie i wierność swojemu panu. Etos staje się współczesnym ciałem, i to co w średniowieczu było wyznacznikiem najwyższej pozycji moralnej, męstwa, honoru i innych najszlachetniejszych cnót, zaistniało w naszych realiach. Ale czy na pewno ma rację bytu, szlachetna archeologia nie przekłada się na dzisiejsze czasy w takim samym obliczu. Rycerz zabija na zlecenie włoskiej mafii, honor anihiluje podstawowe postawy moralne, które i tak w kodeksie samuraje nie istnieją. Bezgraniczne oddanie prowadzi do gorzkiego seppuku, być może seppuku tej całej pięknej mitologicznej ideologii. Snując swoje za i przeciw, każdy może znaleźć w postępowaniu tego bohatera bardzo cenne cechy i idee, ale sam bohater, na dłuższą metę, nie może funkcjonować we współczesnych schematach zachowań i postaw.
Podobnie jest z bohaterami “Nocy na ziemi”. Jarmusch kreuje typowe postawy, stany, poglądy na życie. Następnie, konfrontując je z bohaterami skrajnie inaczej patrzącymi na życie, wykazuje krótkowzroczność i zafałszowanie tych obiegowych i tendencyjnych perspektyw spojrzenia na świat. Zarysowuje się wielka względność ludzkich dążeń, celów, zachowań i odczuć, ludzie zaszufladkowani w swoich subiektywnych, hermetycznych i środowiskowych mikroświatach nie potrafią dostrzec świata z innej, być może ciekawszej i wartościowszej perspektywy. Napotkani bohaterowie, krótkie przypadkowe znajomości, im to umożliwiają. Tu także, jak w przypadku GD, nie ma negacji, jedynie kontrast – kontrast fascynujący odkrywające go postacie.
Być może po takiej konfrontacji zmienią swoje życie.
Na pewno dana im zostaje nowa perspektywa na świat, dotychczas nie mająca racji bytu na ich podwórku, zostaje wyłożona im jak na tacy ich życiowa skrajność, pole nowego manewru. Sam Ghost Dog nie funkcjonuje, nie jest szablonową i dosłowną postawą życiową. Główną siłą oddziałującą są jego cechy: archetypowe, przejaskrawione, kreujące niezatartą ideologię. W sumie jednak chwalebne w swojej symbolice i intencji. Tu także mamy silny kontrast, tym razem bohatera z całym światem. Tu także, poprzez swoistą fascynację fantastyczną ideologią, odkrywamy coś nowego, perspektywy i poglądy, których dotychczas nie mogliśmy sobie wyobrazić we współczesnym świecie. My sami. Archeologiczne wykopalisko, można by rzec – nowe doświadczenie budujące nasze ideologie.
Wraz z bohaterami “Nocy na Ziemi” odkrywamy, te czasami rewolucyjne, czasem naprostowujące, a czasem po prostu alternatywne pierwiastki prawdziwego oblicza świata. Nie warto zamykać się w ciasnej klatce wymoszczonej wygodną subiektywną ideą, należy wziąć poprawkę na monumentalny ogół, na drugiego człowieka, na ukryte i nieodkryte wartości, zdaje się mówić reżyser. Możliwe, że znajdziemy je we współcześnie szalonej ideologii samuraja, kultywującego zamierzchły etos, możliwe, że w krótkiej rozmowie z prostym kierowcą taksówki, z poczciwym emigrantem, czy niewidomą kobietą.
Tekst z archiwum film.org.pl (2005)