Naznaczony: rozdział 2
Czy jest możliwe, aby nakręcić dwa horrory w jednym roku, wypuścić je do kin w odstępie dwóch miesięcy, opowiedzieć dwie różne historie i zrobić to tak, by zarówno pierwszy, jak i drugi obraz odznaczał się wyjątkową jakością? Zdroworozsądkowo myśląc – nie. No, chyba że za reżyserię odpowiada James Wan, który jest obecnie niekwestionowanym liderem w skutecznym straszeniu widowni.
Za wyjątkowo silnym statusem tego reżysera przemawiają liczby. Horrory wychodzące spod jego ręki z reguły nie dysponują dużym budżetem, a potrafią zarobić krocie. Dość powiedzieć, że łączna wartość wpływów z amerykańskich kin jego trzech najważniejszych obrazów: Piły, Naznaczonego i Obecności to ok. 250 mln. dolarów, a przecież do tego należy jeszcze doliczyć wpływy ze świata. Ważne jest jednak to, że prócz uwielbienia publiczności azjatycki reżyser znalazł także przychylność u krytyków. Ci są bowiem zgodni w docenianiu jego kunsztu i pomysłowości oraz okrzykiwaniu go jednym z najważniejszych współczesnych twórców kina grozy. A ja się do tych peanów przyłączam.
Drugi rozdział Naznaczonego rozpoczyna się tam, gdzie skończył się rozdział pierwszy. Mamy więc do czynienia z bezpośrednią kontynuacją losów rodziny Lambertów. Rodziny, której tylko wydaje się, że jest już bezpieczna, bowiem wszystko wskazuje na to, że za sprawą akcji, jaką przeprowadził Josh w celu uratowania własnego syna, ściągnął na swoich bliskich kolejne niebezpieczeństwo. Recenzencka rzetelność nie pozwala mi zdradzić więcej, bo mogłoby to tylko popsuć wam zabawę. Bardzo istotne jest jednak to, że pomysł wyjściowy filmu okazuje się nad wyraz atrakcyjny. Całość nie ulega przez to „syndromowi części drugiej”, w której twórcy z reguły nic oryginalnego na polu fabularnym już zaprezentować nam nie potrafią. Aby cieszyć się w pełni drugim rozdziałem Naznaczonego, szczerze radzę zaznajomić się z częścią poprzednią i nie iść do kina obejrzeć sequela na tak zwaną „pałę”. A to dlatego, że obie części świetnie ze sobą korespondują, są względem siebie komplementarne i nie sposób tego zauważyć, a już tym bardziej docenić, bez dobrej znajomości obu fabuł.
Gama horrorowych chwytów w dużej mierze została jednak powielona. Widać, że twórcom powoli zaczyna brakować pomysłów na to, by efektywnie siać grozę, czemu poniekąd ulega także Wan. To wyraźny minus tego filmu. Znajdzie się jednak w nim co najmniej kilka takich momentów, które zdołają solidnie wstrząsnąć widownią. Osobiście, posiadając już dość solidny pancerz uodparniający na wszelkie zjawy wyskakujące z szafy, najbardziej przeraziłem się pomysłem i całą otoczką głównego ducha, przysparzającego problemów rodzinie Lambertów. Może dlatego, że tak bardzo wyczulony jestem na kwestie wychowawcze. Brzmi to enigmatycznie, wiem, ale wolę, abyście sami przekonali się, na czym rzecz polega.
Po raz kolejny jednak nie zawodzi strona techniczna. Klimat niepokoju wzmagany jest więc kunsztowną pracą kamery, grą świateł, a także ciekawym wykorzystaniem stylistyki found footage. Nadmienię tylko, że za zdjęcia znowu odpowiada stały współpracownik Wana, John R. Leonetti, który nie jest specjalnie docenianym operatorem. Pokierowany jednak przez odpowiednią osobę, radzi sobie znakomicie i pokazuje swój talent. Charakterystyczne efekty dźwiękowe z kolei stają się powoli wyróżnikiem jakości filmów twórcy Piły. Już sama myśl o tych smyczkowych brzmieniach podkreślających sytuacyjną grozę przyprawia mnie o dreszcze. Stylistyka filmu została zatem poprowadzona w sposób sprawdzony i wciąż funkcjonalny.
To wszystko to jednak cechy, których wystąpienia oraz jakości wykonania można się było spodziewać. Nie spodziewałem się jednak tego, że w drugim rozdziale Naznaczonego zwrócę uwagę na aktorstwo, a dokładniej na to, co prezentuje sobą Patrick Wilson, czyli filmowy ojciec rodziny. Od pewnego czasu przyglądam się temu aktorowi i przyznać muszę, że m.in. dzięki filmom Jamesa Wana przekonałem się do jego sposobu gry. Mam wrażenie, że jest to jeden z tych aktorów, którzy stali się niewolnikami swojej aparycji. Nikt nie pochyli się nad jego umiejętnościami, ponieważ wszyscy widzą w nim przystojnego everymana, grającego z reguły postacie obdarzone bagażem cech uniwersalnych. Zachowując dyskrecję, wspomnę tylko, że Naznaczony: rozdział 2 daje Wilsonowi nowy obszar do wykazania się aktorskim kunsztem. I choć w filmie tym aktor zrywa ze swoim wizerunkiem tylko na chwilę, to jednak w jego przypadku jest to zmiana tak osobliwa, że nie sposób jej nie docenić. Aż samo narzuca się porównanie metamorfozy jego bohatera z inną symptomatyczną przemianą, którą mieliśmy okazję obserwować w jednym z najznamienitszych horrorów w historii kina i zagraną przez jednego z najlepszych aktorów w historii kina. Oczywiście nie zdradzę, co i kogo mam na myśli, ale może, jeśli już jesteście po seansie drugiego Naznaczonego, zdołacie sami odpowiedzieć na to pytanie?
James Wan ponownie serwuje nam horror skomponowany w swoim ulubionym stylu i z gamą swoich ulubionych atrybutów. Obronił kontynuację własnego hitu sprzed lat ciekawą fabułą i realizacyjną rzetelnością. I choć w jego najnowszym filmie odczuwalny jest uwiąd pomysłów na straszenie, to jednak te zastosowane wciąż potrafią robić wrażenie. Wanowi sianie grozy przychodzi po prostu bardzo łatwo, bo jest twórcą, który sumiennie odrobił pracę domową z gatunkowej konwencji. Dlatego nie potrafię brać na poważnie ostatnich rewelacji, jakoby reżyser ten miał na dobre zakończyć tworzenie horrorów (wszak właśnie zaczyna kręcić Szybkich i wściekłych 7). Może i zdążył się tym gatunkiem zmęczyć, może i powiedział w nim wiele, a jeszcze więcej oryginalnego dodał, ale jednym z liderów straszenia pozostanie jeszcze na długie lata i nie sądzę, żeby nie chciał ponownie z tego skorzystać.
https://www.youtube.com/watch?v=_q9Sbs-t6ws