MOST NA RZECE KWAI (1957). 60 lat od premiery
Dla nas, Europejczyków, II wojna światowa to głównie walki, które odbywały się na Starym Kontynencie. Agresja Niemiec na Polskę, bitwa o Stalingrad, lądowanie w Normandii czy operacja Market Garden są nam bliższe niż operacje wojskowe w innych częściach świata. Mimo tego wszystkie obrazują jedno. Wojna wszędzie jest taka sama. To szaleństwo, bezsensowny chaos, w którym panowie na wysokich stanowiskach jednym ruchem ręki posyłają tysiące ludzi na śmierć. Rok 1943, Birma. Grupa alianckich jeńców wojennych ma zbudować most dla Japończyków. Dowódca brytyjskich żołnierzy, pułkownik Nicholson, występuje przeciwko komendantowi obozu, stwierdzając, iż jego oficerowie nie będą brali udziału w przedsięwzięciu. Ostatecznie podejmuje się budowy, aby udowodnić wrogowi wyższość moralną i techniczną. W międzyczasie do dżungli wyrusza mały oddział żołnierzy, który ma za zadanie zniszczyć most w dniu jego otwarcia.
Oglądając film Davida Leana, zaczynamy zadawać sobie pytanie: jaki to wszystko ma sens? Po co to wszystko? Poświęcenie, krew, pot oraz łzy dla kawałka ziemi i głupiego mostu? Japończycy naciskają na budowę, jeńcy budują, mimo że tego nie chcą, a Amerykanie do spółki z Brytyjczykami chcą wszystko wysadzić. Bezsens wojny w całej swej groteskowej otoczce.
Jednak Most na rzece Kwai Davida Leana to tak naprawdę starcie trzech różnych osobowości. Pierwsza z nich to pułkownik Nicholson, pewny siebie i uparty Brytyjczyk, który wielokrotnie mówi o wspaniałości Imperium i jego wyższości nad innymi. Budowa mostu staje się jego obsesją. Dyscyplinuje ludzi, którzy nie do końca rozumieją, po co mają się starać, skoro robią coś dla wroga. Powoli zaczyna zmieniać się w dyktatora owładniętego chęcią ukończenia budowy. Dochodzi nawet do tego, że bojąc się o niedotrzymanie terminu, każe pracować chorym ze szpitala polowego. Upodabnia się tym samym do komendanta obozu pułkownika Saito, który nie cofnie się przed niczym, aby zadanie wykonać. Od powodzenia zależy bowiem jego życie. Jest jeszcze trzeci bohater, Amerykanin Shears, który po ucieczce z obozu jest zmuszony do niego wrócić, aby poprowadzić ekspedycję, która ma doprowadzić do wysadzenia obiektu. Każda z postaci przechodzi podczas filmu przemianę i pokazuje nam swoje drugie oblicze.
Całość okraszona jest świetnym aktorstwem z sir Alekiem Guinnessem jako Nicholsonem na czele. Jego postać jest cudownie niejednoznaczna. Z jednej strony imponuje nam hart ducha i upór, którym się odznacza, z drugiej dziwią nas jego wybory i to, z jaką obsesją podchodzi do zadania, które tak naprawdę sam sobie wyznaczył. Fantastyczny jest także William Holden jako Shears. Jego pęd do wolności i chęć normalnego życia z dala od wojennej zawieruchy sprawiają, że nie sposób nie darzyć go sympatią. Ze stereotypowego Amerykanina z lekkim podejściem do życia przeistacza się w osobę, która potrafi wziąć odpowiedzialność za innych.
Świetna jest także strona techniczna, która mimo kilku małych wad idealnie dopełnia obraz. Film kręcono na Sri Lance, idealnie imitującej Birmę, sprawiając wrażenie tropikalnego piekła, z którego nie ma ucieczki. Zdjęcia są piękne i fantastycznie obrazują egzotyczną przyrodę. Dawno już podczas oglądania filmu nie miałem ochoty udać się w miejsce, gdzie był on kręcony. Nie można zapomnieć również o słynnym Marszu pułkownika Bogeya, którego nie sposób pomylić z żadnym innym motywem muzycznym.
Most na rzece Kwai to doskonały dramat. Film, który w swej wymowie, mimo iż nie „rzuca” banałami, jest wybitnie antywojenny. Pokazuje, w jaki sposób ludzie dają porwać się szaleństwu i jak wielki wpływ na ich psychikę potrafi wywołać wojenna zawierucha. Tchórze stają się bohaterami, kaci pokazują swoją ludzką stronę, a niektórzy w obronie własnych wartości będą dążyli do autodestrukcji tylko po to, żeby coś sobie udowodnić. Najlepszym podsumowaniem całości są słowa majora Cliptona – który wydaje się postronnym obserwatorem wszystkiego – wypowiedziane na samym końcu: “Szaleństwo, szaleństwo!”. Tym właśnie jest wojna, absurdem, który kosztuje życie tysiące ludzi. Doskonałe kino – nie zestarzało się ani trochę.
Tekst z archiwum film.org.pl.