La Danza de la Realidad (prosto z Cannes)
W połowie lat siedemdziesiątych Alejandro Jodorowski oraz Michel Seydoux usiłowali zrealizować filmową wersję „Diuny” Franka Herberta. Niestety, nikt nie chciał wyłożyć odpowiedniej sumy pieniędzy na projekt, który dopracowano w najmniejszym szczególe. Po tym incydencie drogi reżysera oraz producenta rozdzieliły się na ponad dwadzieścia lat. W roku 2012 Panowie spotkali się przy okazji realizacji dokumentu poświęconego pracy nad „Diuną” (o filmie Franka Pavicha piszę tutaj – link). Pomiędzy starymi przyjaciółmi znów zaiskrzyło. Seydoux zdecydował się na wyprodukowanie nowego filmu Jodorowskiego, który przerwał kinematograficzne milczenie po dwudziestu trzech latach. „La danza de la realidad” („Taniec rzeczywistości”) to powrót Jodorowskiego do rodzinnej Tocopilli. Wizyta w chilijskim miasteczku budzi wspomnienia ojca, matki oraz dzieciństwa, które pozostaje w głowie jedynie w formie obrazów oraz skrawków marzeń, opowieści, lęków. Jodorowski odmalowywuje je na taśmie i tworzy małe arcydzieło.
W najnowszym filmie Chilijczyka wciąż możemy dostrzec tego samego artystę, który wstrząsnął światem przy pomocy swojego „Fando i Lis”, „Kreta”, „Świętej góry”. Surrealistyczna (w dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ Jodorowski miał kontakt z artystami pochodzącymi z grupy Bretona) wyobraźnia nadal dominuje świat twórcy. Coś jednak się zmienia. Jodorowski nie jest już drapieżny, rozkrzyczany. Czasy teatru okrucieństwa zostawił już za plecami. „La danza de la realidad” jest filmem pełnym nostalgii, na wskroś osobistym. Jodorowski, niczym Kantor w „Umarłej klasie” wchodzi pomiędzy swoich aktorów. Wkraczając w filmową rzeczywistość spokojnie tłumaczy co kierowało nim w momencie podejmowania danej decyzji (jednym z głównych bohaterów jest młody Jodorowski zagrany przez Jeremiasa Herskovitsa). Czasem reżyser nie mówi zupełnie nic, jedynie spogląda, delikatnie się uśmiecha lub obejmuje przestraszone dziecko. Okazuje się, że w świat kilkulatka wciąż tkwi głęboko w sercu i umyśle człowieka, który przekroczył osiemdziesiątkę.
Tocopilla ze wspomnień Jodorowskiego jest miejscem magicznym. Wspomnienia ewoluowały pod naciskiem czasu. Jedne z nich stały się wyraźniejsze, zaczęły dominować przestrzeń, po innych pozostał jedynie delikatny ślad. Jodorowski wyraźnie zapamiętał, że matka pragnęła być śpiewaczką operową, dlatego jej filmowy odpowiednik porozumiewa się z otoczeniem za pomocą arii. Ojciec był komunistą, dlatego po mieście paraduje w stroju skrojonym w stylu a la Stalin (do czasu). To przykłady wspomnień, które dominują przestrzeń. Jest jednak w „La danza de la realidad” całe mnóstwo subtelniejszych nawiązań do życia reżysera. To film wręcz kipiący od emocji, mimo swoich komediowych walorów (w końcu Jodorowski to prześmieszny i ciepły człowiek) chwytający za gardło.
Symboliczny jest nie tylko powrót Michela Seydoux. W rolę ojca Jodorowskiego wciela się jego syn, Brontis. To właśnie on miał odegrać główną rolę w niezrealizowanej „Diunie”. Kreacja Brontisa jest doskonała. Ojciec Jodorowskiego to postać ekscentryczna, niezwykle złożona. W jednej chwili zachowuje się jak kompletny szaleniec, w innej zdaje się być oazą ciepła, wrażliwości i miłości.
https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=-Za7PlknnTw
Oglądając nowy film Jodorowskiego nieustannie przypominał mi się Schulz i jego „Sklepy cynamonowe”. Jest w tych dwóch wizjach coś wspólnego. Dorośli ludzie spoglądają na świat swojego dzieciństwa i używają języka sztuki po to, aby przedstawić odbiorcom to, co pozostało w ich pamięci. Szalony ojciec będący jednocześnie demiurgiem, zagubione i chłonące niezwykłości świata dziecko, posmak tajemniczości oraz magii dzieciństwa – to wszystko punkty wspólne. Schulza oraz Jodorowskiego łączy również zdecydowanie ponadprzeciętna wrażliwość oraz umiejętność plastycznej kreacji swoich marzeń, wyobrażeń oraz wspomnień. Chilijskie „Sklepy cynamonowe”? Czemu nie. Jodorowski powrócił w wielkim stylu.