search
REKLAMA
Kino klasy Z

DEATHGASM

Jarosław Kowal

20 listopada 2015

deathgasm
REKLAMA

Deathgasm-poster-580x870Wymienię tylko dwa nazwiska – Peter Jackson oraz Sam Raimi. To właśnie tym panom nowozelandzka ekipa pod przewodnictwem Jasona Howdena złożyła najznakomitszy hołd, jaki złożyć można było i nie, nie zafascynował ich „Władca Pierścieni” albo „Spider-Mana”, to ewidentni maniacy „Martwicy Mózgu” i „Martwego Zła”.

Dla laików porównanie z tymi dwiema półamatorskimi produkcjami może być mało wyraziste, koneserzy wiedzą jednak, jak ogromne stają się oczekiwania po usytuowaniu współczesnego filmu w towarzystwie „lektur obowiązkowych” z lat .80 i 90. Pomimo wielu prób, nigdy później nie udało się wyjść poza przyzwoitą kopię artefaktów zbieraczy taśm VHS z całego globu. „Deathgasm” to powiew świeżość, a dokładniej jest to wyziew świeżości. Śmierdzący siarką, zgnilizną i rozkładającymi się ciałami chtoniczny wyziew któregoś z pokrętnie nazwanych demonów. Dla odnalezienia właśnie takiego filmu warto przemęczyć się i przeglądać masę irytujących, odtwórczych nowości pozbawionych choćby krzty samodzielnej myśli reżyserskiej.

Deathgasm

deathgasm-header

Miałem dwóję z religii. Jako jedyny w klasie i być może w historii mojej szkoły miałem ocenę dopuszczającą z religii. Katechetka podjęła nawet próbę nawiązania dialogu, próbując porozmawiać o zespole z mojego t-shirtu, którego nazwę odczytała jako „Sepelczer” (gdyby ktoś nie rozszyfrował rebusu, chodziło o Sepulturę), ale ostatecznie nie dogadaliśmy się, a w muzyce metalowej widziała szatańskie narzędzie do zniewalania młodych umysłów w imię zagłady wszechświata. Banał niewart podejmowania polemiki. Twórcy „Deathgasm” postanowili jednak przyznać rację wszystkim tym, którzy tak bardzo lubują się w demonizowaniu muzyki zwanej „heavy metalem”, nawet jeżeli faktycznie jest to death, black, thrash, doom czy cokolwiek innego. Obrońcom moralności może się wydawać, że wreszcie znaleźli sprzymierzeńców, ale to nie takie proste, bo finalnie tylko metalowa brać może zwalczyć drzemiące w jednym z utworów (podkreślam – jedynym!) zło.

Już animowana czołówka pozwala odetchnąć – ten film nie będzie jak raport Służb Bezpieczeństwa z Jarocina albo jak któraś z książek o subkulturach, gdzie za najbrutalniejszy zespół uznawana jest Metallica.

Wprawdzie jeden z głównych bohaterów ma na ścianie plakat Trivium, które w tym roku nagrało dosyć marny album, ale ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Skull Fist w pełni rekompensuje ten drobiazg. Wyznawcy ciężkiego łojenia mogą dopatrzeć się na ścianach, naszywkach i w animowanych przerywnikach takich nazw, jak Darkthrone, Cannibal Corpse, Kreator czy Anal Cunt – myślę, że nikt nie powinien poczuć się rozczarowany.

maxresdefault

deathgasm-jason-lei-howden-main_image

Dalej jest jeszcze lepiej. Kiedy Brodie zakłada słuchawki, przenosimy się na plan power metalowego teledysku. Są skały, jest tryskająca lawa, jest gitara w kształcie topora, nagi tors i kobieta wijąca się u boku, a nawet wystrzał z oczu powodujący jej roznegliżowanie. Zabawne, ale jeżeli obejrzycie opublikowany kilka dni temu klip do kawałka „Metal Avenger” zespołu Thor, zobaczycie niemal to samo, lecz w znacznie słabszej jakości i nakręcone zupełnie na serio.

Nawiązaniem do pewnego nurtu metalowych teledysków jest także kręcenie teledysku wewnątrz filmu.

Chyba każdy widział odziane w ćwieki i karwasze, dzierżące miecze lub topory pandy szatana ganiające się po lasach. Bezdyskusyjnym klasykiem w tej dziedzinie jest „The Call of the Wintermoon” Immortal, który dla „Intestinal Bungy Jump” („Jelitowy Skok na Bungee”) Deathgasm stanowi oczywistą inspirację. Dorzućcie do tego sceny z życia codziennego młodziana pokrytego corpse paintem (czyli na przykład jedzenie lodów na randce z cukierkową dziewczyną); genialnie zobrazowaną przemianę owej dziewczyny po przesłuchaniu albumu Razorwyre; fantazyjne gore, które niespodziewanie zmienia charakter filmu po niespełna czterdziestu minutach; scenę walki przy użyciu erotycznych akcesoriów oraz piły mechanicznej (w Nowej Zelandii broń palna nie jest powszechnie dostępna i nie ma tu łatwych rozwiązań); świetne efekty specjalne stroniące od CGI i ciekawe zaskoczenie.

Dzięki temu wszystkiemu otrzymacie film roku w kategorii „Horror klasy Z”. Zresztą nie tylko roku, to jedno z najwybitniejszych dzieł w swojej dziedzinie bez względu na daty.

REKLAMA