JASON BOURNE
Jason Bourne odzyskał pamięć. Wie w jakim programie brał udział, wie przed kim uciekał, wie dlaczego był ścigany. Po kilku latach przerwy wracamy do tego herosa akcji. Ukrywa się w Atenach i zarabia na życie, biorąc udział w amatorskich pojedynkach na pięści. Nie wychyla się, nie prowadzi żadnego śledztwa, nie wnika we własną przeszłość, nie chce być przez nikogo namierzony i nie musi już sobie nic udowadniać. Na swoim ciele ma już dość blizn. Egzystuje poza systemem, z którym nie ma ochoty już walczyć. Jednak za sprawą swojej dawnej znajomej ponownie zostanie wciągnięty do gry. Jasone Bourne ponownie stanie się „wrogiem numer jeden” .
Czwartą część z Mattem Damonem otwiera epizod ze znaną z trylogii Nicky Parsons (Julia Stiles). Była agentka tajnych służb włamuje się do serwera CIA. Kradnie z nich pliki, mogące skompromitować jej dawnego pracodawcę. Znajdują się tam informacje o agentach, skany poufnych umów i badań lekarskich, dane odnośnie licznych misji czy specyfikacje szkoleń. Oczywiście jednen z folderów zawiera szczegółowe dane o programie Treadstone, oczywiście Jasonie Bournie oraz… jego ojcu, który również pracował dla tajnych służb. Nicky przekazuje pendrive z danymi tytułowemu bohaterowi. To z kolei napędza lawinę zdarzeń. Zapobiec temu za wszelką cenę chce dyrektor CIA – Robert Dewey (Tommy Lee Jones o demonicznym spojrzeniu). Do kierowania operacją schwytania Bourne’a wyznacza wyrahowaną i ambitną służbistkę Heather Lee (Alicia Vikander). To samo zadanie otrzymuje bezimienny płatny zabójca CIA grany przez Vicenta Cassela.
Jason Bourne powiela ukształtowaną w poprzednich częściach formułę. Jednak ona nie nuży, dzięki perfekcyjnej realizacji. Paul Greengrass wie jak tworzyć wzorowe kino sensacyjne. Reżyser przy trzecim spotkaniu z Bournem nie przeciera nowych szlaków, ale usprawnia i doskonali wszystko to, co udało się wcześniej. W przypadku tej serii nie chodzi o budowanie złożonych konfliktów i fabularne zawiłości, ale o podkręcanie tempa i stawianie coraz trudniejszych wyzwań niezniszczalnemu bohaterowi. Największą frajdę przynosi wymyślna inscenizacja kolejnych pojedynków, ucieczek i strzelanin. Właśnie za sprawą tego trylogia o Bournie zdobyła uznanie.
Jason Bourne gwarantuje tego typu wrażeń w nadmiarze. Kapitalne są dwie główne rozbudowane sekwencje pościgów. Pierwsza z nich rozgrywa się w opanowanych przez demonstrantów Atenach. Szybki montaż, dynamiczna praca kamery, wspaniałe oświetlenie oddają chaos i wysoką temperaturę zamieszek. Przez protestujący i walczący z policją tłum przedziera się Bourne, zmierzając na pierwsze spotkanie z Nicky. W tym samym czasie Heather Lee z siedziby CIA w Stanach stara się namierzyć Bourne’a, wykorzystując liczne kamery rozlokowane na placu przed greckim parlamentem. To wspaniale zrealizowana, rozbudowana i klimatyczna sekwencja, w trakcie której trudno się nie spocić. Mimo gwałtownego tempa, rozchwianego i czasami tracącego ostrość obrazu, jest ona całkowicie czytelna. Paul Greengrass w cudowny sposób opanował tę metodę opowiadania. Zazwyczaj w kinie ona drażni, tutaj fascynuje.
Druga, równie przebojowa sekwencja, ma miejsce w Las Vegas, gdzie dochodzi do finalnej konfrontacji między obiema stronami. Reżyser doskonale buduje w niej napięcie. Każda sekunda wydaje się być na wagę złota, a wyborna oprawa dźwiękowa sprawia, że widz może poczuć się jak uczestnik filmowej fabuły. To z resztą wizytówka tej serii. Cenię ją również za powagę i zupełnie inny klimat niż wzbogacone o humor i dystans cykle o Ethanie Hunt i Jamesie Bondzie. W czwartej części konsekwentnie utrzymywany jest ten nastrój, pozbawiony jakiegokolwiek “przymrużenia oka”. To dobre kino na serio.
W Jasonie Bournie, podobnie jak w poprzednich częściach, przewija się problematyka inwigilacji jakiej poddany jest człowiek. Tym razem, idąc z duchem czasów, Greengrass wprowadza wątek gigantycznego portalu społecznościowego (oczywistej analogii do facebooka), którego uczciwość wobec użytkowników jest bardzo wątpliwa. Reżyserowi udaje się wytworzyć atmosferę ciągłej niepewności, wrażenia opresji i bycia podglądanym.
Jason Bourne to też emocjonujący pojedynek aktorski. Lee Jones, Damon, Vikander i Cassel to dobrze napisane, charyzmatyczne postaci. Vincent Cassel w ciągu całego filmu wypowiada nie więcej niż dwa zdania, ale i tak przyciąga uwagę i budzi respekt. Oczywiście to czysto gatunkowe kino sensacyjne. Bohaterów w zdecydowanie większym stopniu definiuje działanie, a nie rozterki etyczne. Choć i w tej warstwie udaje się twórcom wygrać wewnętrzny konflikt jednej z postaci. Mimo to, każdy z bohaterów jest jakąś osobowością, nikt nie jest mi obojętny.
Paulowi Greengrassowi znowu się udało. Z jego filmu można wyjść z podwyższonym tętnem. Naprawdę, dokładnie tego oczekiwałem.