Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu
Autorką recenzji jest Bernadetta Trusewicz.
Filmów mądrze opowiadających o naszej głupocie nigdy nie powstanie za dużo. To głupota przecież przetrwa nawet w najtrudniejszych warunkach i przysiada się do nas na każdym kroku, zapierając skutecznie nogami. Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu portretuje nasz świat zautomatyzowanych czynności, monochromatycznej rzeczywistości, gdzie ze wszystkim jest źle, prócz głupoty. Ta chyba jako jedyna ma się doskonale.
Mamy spójne, formalnie komunikujące się sobą historie, które tworzą pewną gorzką refleksję o kondycji współczesnego człowieka. Ich wspólnym mianownikiem (choć nie zawsze) są dwaj handlarze, którzy podczas swoich mniej lub bardziej udanych podróży spróbują sprzedawać z grobowymi minami – o ironio – śmieszne i rozweselające gadżety.
W mocno wykoncypowanej rzeczywistości jest potężny ładunek cierpkiej i precyzyjnej krytyki cywilizacji. Roy Andersson znowu w sposób lekko wycofany, wręcz autystyczny, przygląda się ludziom nie znajdując żadnego panaceum i będąc samemu wobec aktualnej sytuacji bezradnym. Autor nie musi wysilać się na krytykę, stawiać nacisk na pewne głoski – człowiek sam się dyskredytuje. Tym razem jego mikroskop do badania natury homo sapiens jest skonstruowany z ironii i czarnego humoru, zagranego oczywiście w charakterystycznym dla całego filmu pozornie powolnym rytmie. Jednak metody humorystyczne nie kończą swoich sensotwórczych działań na prezentacji gagów i kabaretów.
Roy Andersson perfekcyjnie i z wręcz obsesyjną troską o detal wznosi własne światy, nie przytaczając cudzych. Jego szczegół tworzy wnioski o ogóle. W maksymalnie zamkniętych sekwencjach obrazowych, nawiązując do pewnej teatralizacji jedną perspektywą, bliżej mu do obrazów na płótnie, niż kadrów. Na tych płótnach maluje wcale nie-malowniczą rzeczywistość. Kadry też zostawiają komentarz swoją statycznością – nastąpił skrajny bezruch w społeczeństwie.
Konstruowanie świata, trochę na opak, mocne zindywidualizowane formalnie, nie przenosi nas jednak w żadną fikcję, a jeszcze silniej konfrontuje z naszym światem, już trochę nie dla nas.
Filtrowanie rzeczywistości przez autora zdecydowanie nie ma na celu zbudowania dystansu do postaci, czy wytworzenia obcości. Wszystkie zabiegi kreacyjne dążą do nasilenia naszego spotkania z nami samymi. Widzimy głęboki kryzys społeczny na płaszczyźnie jednostkowej, ale również i globalnej. Gołąb w dotkliwy sposób rymuje o braku umiejętności komunikacji pomiędzy ludźmi, a pojedyncze sceny, budowane na fundamentach groteski, podkreślają nasz relatywizm i bierność prowadzącą do kompletnej nijakości.
[quote]Andersson jest bezwzględny wobec świata nadmiaru, który przyniósł katastrofalny niedobór w relacjach międzyludzkich.[/quote]
Jesteśmy ssakami zobowiązanymi wobec praw ewolucji. Jednak przyspieszenie, zachłanność i ignorancja ze strony naszego gatunku powoduje, że zaczynamy mieć spięcia, co w pewnym momencie wysadza człowiekowi korki… i o tym, bez klepania po ramieniu, czy dodawaniu otuchy mówi Gołąb.
Chroniczne zmęczenie, marazm, przewlekła depresja, przezroczystość emocji – Andersson w piękny wizualnie sposób pokazuje ludzką brzydotę oraz zadyszkę cywilizacyjną i choroby toczące organizm szwedzkiego społeczeństwa. Absurd jest tutaj siłą napędową zwiększającą nasze poczucie irracjonalności świata, nikt tutaj nie rozrzedza krytyki, a pokazuje mocno zaawansowaną melancholię twórcy. Twórcy, w którego sposobie patrzenia jest o wiele więcej poety, niż socjologa.
Roy Andersson zaproponował nam tragikomedię, gdzie cywilizacja nie pozwala mu na zachowanie proporcji. Andersson przysiadł na gałęzi i dziwi się istnieniu. Ja przysiadłam w kinie i zachwyciłam się subtelnością i skromnością, którymi został stworzony tak zaangażowany i dojrzały utwór filmowy o smutku.