Excision
Po projekcji filmu „Excision” na festiwalu w Sundance, Chris Bumbray napisał recenzję, która rozpoczyna się od kilku słów rzuconych przez anonimowego widza. Jego podsumowanie jest tak trafne, że nie zawaham się ukraść Bumbray’owi pomysłu na początek tekstu. „Excision” wygląda tak, jakby za reżyserię „Heathers” wziął się David Cronenberg – trafiony zatopiony, jackpot, ciężki nokaut w pierwszej rundzie.
Skąd jednak takie skojarzenia? Każdy kto pamięta „Heathers”, znane w Polsce pod tytułem „Śmiertelne zauroczenie”, pamięta również Winonę Ryder, która w świecie wyglądającym jak domek dla lalek Barbie mordowała swoich idealnych znajomych. Trupy padające wśród pastelowych kolorów i przestylizowanych wnętrz wyglądały niemalże uroczo. „Heathers”, mimo wyśmienitej porcji zabawy z konwencją, było jednak dość grzeczne. Krwi jest tam nie więcej, niż po zacięciu się przy goleniu. I tu pojawia się pole dla drugiej części podsumowania z Sundance, czyli dla Davida i jego horrorów cielesnych. „Excision” łączy pastelową stylistykę „Heathers”, bierze na celownik świat idealnych, amerykańskich nastolatków, które marzą o koronie na balu maturalnym i zderza go z cronenbergowską fascynacją ludzkim ciałem i wszystkim, co z nim związane. Jest słodko jak w „Heathers” i ostro jak w „Crash”. „Excision” ogląda się doskonale.
Pauline jest siedemnastolatką żyjącą w idealnym amerykańskim domku. Kremowe ściany, pomalowane płotki, równiutko przystrzyżone trawniczki i inne atrybuty przedmieść made in USA to jej chleb powszedni. Ona jest jednak chodzącym pęknięciem tej przestrzeni. Wiecznie przetłuszczone włosy, kiepskie ciuchy i twarz zmasakrowana przez zmiany trądzikowe sprawiają, że wśród dziesiątek ładnych dzieciaków można dostrzec ją z kilometra. Od tłumu odróżnia ją również niecodzienna pasja. Pauline jest silnie zafascynowana chirurgią. Elektryzuje ją widok krwi, wnętrzności, ran ciętych. I nie chodzi tu jedynie o bodźce wizualne. Pauline chce tego wszystkiego dotknąć i posmakować. Być jak bohater Cronenberga, który wkłada rękę w człowieka i poznaje go od środka.
„Excision” jest reżysersko-scenariuszowym debiutem Richarda Batesa Jr. i trzeba przyznać, że jest to debiut nadzwyczaj udany. Amerykanin doskonale wyczuwa konwencję, w której pracuje. Nie oglądamy jedynie prostej karykatury życia w amerykańskim śnie, głupawego slashera z elementami gore, czy wystylizowanych wizji, jakie biją po oczach w trailerze filmu. Bates panuje nad materiałem i nadaje „Excision” nutkę ambiwalencji. Pauline zawieszona jest gdzieś pomiędzy socjopatyzmem, psychopatyzmem i nieśmiałymi marzeniami zaistnienia w świecie lalek Barbie. Bates z jednej strony prowokuje krwią i seksem, a z drugiej z niemal ojcowską czułością przypatruje się swojej bohaterce, budując tym samym całkiem zgrabną argumentację dla decyzji, jakie podejmuje w swoim nastoletnim życiu. Horror, komedia, dramat i wizualna jazda bez trzymanki w jednym pakiecie.
„Excision” nie jest jednak filmem jedynym w swoim rodzaju, odosobnionym przypadkiem na mapie współczesnego kina. W ostatnich latach w podobne tony uderzało nieco bardziej komediowe „All About Evil”, opowiadające o bibliotekarce, która zmienia się w seryjną morderczynię i gwiazdę „snuff movies” [recenzja filmu]. Niezwykle podobne do „Excision” jest również „The Loved Ones”, w którym przenosimy się w świat nastoletniej socjopatki, jej szalonego ojca i pewnego nieudanego balu maturalnego. We wszystkich filmach jednym z głównych celów zabawy jest żonglerka gatunkami – mieszanie, w różnych proporcjach, horroru, komedii oraz dramatu.
Wszystkie z nich nie wstydzą się również swoich źródeł. W „Excision” w rolach pobocznych zobaczymy Johna Watersa i Malcolma McDowella, czyli faceta, który przemycił kino klasy B na hollywoodzkie salony oraz twarz Alexa DeLarge’a z „Mechanicznej pomarańczy”. W „All About Evil” pojawia się Cassandra Peterson znana z potwornego (dosłownie i w przenośni) cyklu przygód „Elviry, władczyni ciemności”. W „The Loved Ones” w obsadzie pojawia się natomiast John Brumpton, który również rozlał w swojej karierze nieco ekranowej krwi. Motywacja twórców jest zatem jasna – nakręćmy horror, lecz nie w klasycznym tego słowa znaczeniu. Bawmy się, wpisujmy w niego nowe treści, konteksty oraz gatunki.
Uważam, że taka droga rozwoju kina grozy jest niezwykle ciekawa i z niecierpliwością czekam na kolejne realizacje. Wszystkie wymienione filmy zapewniają widzowi doskonałą rozrywkę, która – w przypadku „Excision” – pozostawia również miejsce dla refleksji nad tym, co się właśnie obejrzało. A zatem skalpele w dłoń i przed telewizory!