Dziewczyna z portretu
O co chodzi ostatnimi czasy z tymi biografiami, które nimi nie są? Najpierw Joy, teraz – Dziewczyna z portretu. W obu przypadkach, niestety, forma króluje nad treścią.
Dziewczyna z portretu jest luźno oparta na motywach książki, która z kolei została równie luźno oparta o autentyczną i fascynująca historię Lili Elbe, jednej z pierwszych osób, o której wiadomo, że poddała się operacji zmiany płci. Lili urodziła się jako Einar Wegener w 1882 roku w Danii, odnosiła spore sukcesy w charakterze malarza pejzażysty, i mając dwadzieścia dwa lata, poślubiła koleżankę po fachu, ilustratorkę i portrecistkę Gerdę Gottlieb. Książka, i w konsekwencji również film, koncentruje się na ich związku, reklamując się jako „prawdziwa historia wielkiej miłości”. Nieco na wyrost.
Akcja filmu rozpoczyna się w 1926 roku w Kopenhadze. Gerda i Einar to małżeństwo z sześcioletnim stażem (ramy czasowe zostały przesunięte w stosunku do rzeczywistości, ponieważ para tak naprawdę pobrała się w 1906 roku), wydają się idealnie szczęśliwi. Są sobie bliscy, łączy ich malarska pasja, próbują nawet spłodzić potomka. Do momentu, kiedy Gerda prosi Einara, by zastąpił spóźniającą się modelkę, pozując w pończochach i pantoflach. Ta sytuacja rozbudza w Einarze emocje, o których usilnie starał się zapomnieć. Chce być kobietą – czuje się kobietą, uwięzioną w męskim ciele.
Początkowo Gerda traktuje przebieranki męża jako nieszkodliwą grę, zwłaszcza że portrety Lili – jego kobiecej tożsamości – przynoszą jej wreszcie tak długo oczekiwane uznanie ze strony marszandów. Szybko jednak orientuje się, że coś jest bardzo nie tak, ponieważ Lili zadomowiła się w ich życiu na dobre, nie chce i nie zamierza go opuścić. Po okresie lęku i zaprzeczania Gerda, w imię miłości, decyduje się wspierać Lili w jej dążeniu do szczęścia.
Dziewczyna z portretu nie jest historią Lili Elbe. To opowieść o Gerdzie, w znakomitej zresztą interpretacji Alicii Vikander, przedstawionej jako męczenniczka, ofiarna żona prowadząca bezkompromisową krucjatę, poświęcająca własne marzenia, miłość, pragnienie potomstwa, wierna i oddana w stu procentach, nieledwie święta.
Filmowa Gerda ma niewiele wspólnego z historycznym odpowiednikiem, kobietą, która żyjąc z Lili w Paryżu, otwarcie nawiązywała szereg lesbijskich romansów i słynęła jako autorka pikantnych obrazów erotycznych. Służy raczej realizacji filmowej tezy o miłości bez granic i o tym, jak mocno można wziąć sobie do serca deklarację „na dobre i na złe”. W porządku – tylko po co nadawać temu pozory autentyzmu i biografii, skoro w najlepszym razie to mijanie się z prawdą, a w najgorszym – celowa manipulacja i przekłamanie?
Nie to jednak decyduje o przeciętności filmu Toma Hoopera, szerzej znanego z oscarowego Jak zostać królem. Jego główne wady to powierzchowność i sentymentalizm rodem z taniego romansu. Cała uwaga skupia się na stronie wizualnej, bardzo wysmakowanej, wręcz wyrafinowanej, dopracowanej w każdym szczególe, malarskiej. Pejzaże, wnętrza, kostiumy, obrazy – to wszystko wybija się na pierwszy plan, podczas gdy sama fabuła wyraźnie traci wszelki emocjonalny ciężar.
Eddie Redmayne, aktor niewątpliwie wybitnie utalentowany, dwoi się i troi, ale – ograniczony przez schematyczność scenariusza i płaskie kwestie – przez większość filmu raczej pozostaje Eddiem odgrywającym Lili niż Lili autentyczną i przekonującą. Nie mając pożywki w postaci konkretnych, przemyślanych kwestii, wepchnięty w łańcuch powtarzalnych klisz, momentami wyraźnie schodzi do defensywy, posiłkując się nieśmiałym mruganiem oczami, zmanierowanymi gestami i pozą. Są też chwile, kiedy autentycznie błyszczy, co daje pewną orientację, jak wiele mógłby pokazać, gdyby mu na to pozwolono. W skrócie, film nie oddaje sprawiedliwości ani postaci Lili, ani talentowi Redmayne’a.
Gwiazdą jest tutaj Alicia, wielbiciele jej talentu zawiedzeni nie będą, nominacja do Oscara za drugi plan, zamiast pierwszego, to duże nieporozumienie. Faktyczny drugi plan należy natomiast do Matthiasa Schoenaertsa, charyzmatycznego i nieodparcie seksownego. Tylko prawdziwa święta zdołałaby mu się oprzeć, no ale filmowa Gerda jest przecież aniołem bez skazy.
Reasumując, Dziewczyna z portretu, choć przyjemna dla oka, kuleje pod względem głębi i emocji. Wylatuje z głowy już w kilka godzin po seansie. A przecież mogło być nie tylko pięknie, ale i ciekawie. Szkoda.
korekta: Kornelia Farynowska