Czarnobyl. Reaktor strachu
Katastrofa w Czarnobylu nawet po 26 latach rozpala wyobraźnie ludzi. Ta jedna z najczarniejszch kart w naszej historii póki co nie doczekała się poważnej produkcji. Wszystkie filmy, które dane było mi zobaczyć to amatorskie nagrania ze Strefy Zero i okolic, które miłośnicy turystyki ekstremalnej umieszczają w sieci. W sumie nie dziwi mnie to, ponieważ zrobienie takiego filmu jest trudne, jednak nie niemożliwe. Można fabularnie streścić ostatnie godziny przed katastrofą, można pokazać dramat mieszkańców i ewakuację Prypeci, można również zatrudnić ludzi, którzy stworzyli Paranormal Activity i nakręcić kolejny nic nie znaczący i totalnie głupi obraz. Zapraszam na Czarnobyl: Reaktor Strachu.
Strach pomyśleć dlaczego w ogóle znalazłem się w kinie na takim chłamie, ale wiem jedno – mój przyjaciel więcej filmu nie wybierze.
Akcja zaczyna się od scen ukazujących 3 młode osoby, podróżujące po Europie. Wszystko zostało nakręcone kręcone w stylistyce found footage. Ich miejscem docelowym jest Kijów, gdzie mieszka brat jednego z uczestników. Po przybyciu do stolicy Ukrainy i po namowach tego ostatniego, grupa zmienia swoje plany i zamiast do Moskwy postanawia odwiedzić Prypeć. Od tego momentu zaczyna się koszmar. Koszmar dla widza.
Tak dużej ilości głupoty, nielogiczności i filmowej miernoty nie widziałem w kinie od czasu „Transformers: Zemsta Upadłych”. O ile jednak tamta produkcja to film, który z założenia nie może być poważny, o tyle tutaj nie mogłem wyjść ze zdziwienia, że takie coś jak „Reaktor Strachu” trafiło na ekrany kin. Scenariusz jest nielogiczny i pełen błędów. Nie będę ich wymieniał ale niektóre sytuacje i zachowania bohaterów sprawiają, że człowiek wręcz chce, żeby przytrafiło im się coś złego, a tym samym obraz szybciej się skończył. Ignorancja Amerykanów wychodzi dosłownie na każdym kroku. Przewidywalność to kolejny zarzut, który można przypisać filmowi Parkera. Od samego początku można przewidzieć co się wydarzy i w jakiej kolejności postacie będą umierały. Sztuczne budowanie napięcia sprawdza się co prawda w kilku początkowych scenach, ale powtórzone w ciągu 30 minut kilkakrotnie przestaje robić jakiekolwiek wrażenie.
Dialogi są czerstwe i sztuczne, tak samo jak aktorstwo. Teksty zostały żywcem skopiowane z najsłabszych horrorów ostatniej dekady, a dwie najlepsze postacie, które i tak są koszmarne, kończą tak wcześnie i szybko, że dalsze oglądanie szamotaniny pozostałych przy życiu graniczy wręcz z fizycznym bólem. Jedynym plusem są całkiem ładne panie w obsadzie.
Nie wiem czy film kręcono autentycznie w Prypeci, a jakoś nie mam chęci, żeby zgłębiać jego genezę, ale jeżeli tak, to twórcy mieli bardzo niski budżet, bo ograniczyli się do dwóch budynków i widoku kominów chłodniczych z daleka. Jest co prawda jeszcze opuszczone składowisko samochodów, ale takie obiekty można znaleźć praktycznie wszędzie. Miasto ma cmentarz maszyn wojskowych, lunapark, stację kolejową, ogromne żurawie budowlane i wiele innych ciekawych lokacji, a my dostajemy ciągle jakieś blokowisko! Słowo daję, że przez 70% czasu ekranowego widzimy dwa te same budynki, a przez całą resztę gonitwę po schronach i piwnicach.
Kolejnym minusem jest pokazanie państw Europy Wschodniej jako krajów totalnie wyniszczonych, szarych, brudnych i smutnych, a ludzi jako zapijaczonych awanturników. Naprawdę? Kolejny raz musimy powielać tak krzywdzące schematy ?
Mógłbym pastwić się jeszcze nad „Czarnobylem” przez kilka stron, ale nie ma to większego sensu. Obraz jest po prostu słaby. Źle nakręcony, źle napisany i źle zagrany. Potencjał Prypeci został całkowicie zmarnowany, a szkoda, bo do pewnego momentu było nawet ciekawie. Niestety im dalej tym gorzej. Jeżeli kogoś interesuje tematyka to polecam film Arkadiusza Podniesińskiego „Sam w strefie”, gdzie można zobaczyć jak miasto wygląda naprawdę i uwierzcie mi – zrobi to na Was większe wrażenie niż „Reaktor Strachu”. Pierwszy raz od bardzo dawna żałuję wizyty w kinie. Omijać szerokim łukiem!