CUDOTWÓRCZYNI
Istotnie cuda się zdarzają. Żywym dowodem na to jest historia Helen Keller, która kilkanaście miesięcy po urodzeniu w wyniku choroby utraciła wzrok i słuch. Dzięki nauczycielce, niedowidzącej Annie Sullivan, złapała lepszy kontakt ze światem, a nawet została pisarką. Jej autobiograficzna książka The Story of My Life (1902) została wydana po polsku w 1904 roku. Helen Keller miała wówczas 24 lata i to był dopiero początek jej długiego życia, podczas którego prowadziła działalność naukową, angażowała się w politykę i liczne inicjatywy społeczne. Historia jej życia zainspirowała amerykańskiego pisarza Williama Gibsona (nie mylić z Williamem Gibsonem – twórcą cyberpunku). Co ciekawe, kino to trzecie medium, dzięki któremu można było poznać tę niezwykłą opowieść.
Najpierw był film telewizyjny – w 1957 Gibson wraz z reżyserem Arthurem Pennem zrealizowali Cudotwórczynię jako część antologii Playhouse 90. W projekcie udział wzięli Teresa Wright (jako Anna Sullivan), Burl Ives (w roli kapitana Kellera), John Barrymore junior (jako James Keller) i Patricia McCormack (w roli Helen). Następnie historię przeniesiono bliżej widzów, tzn. na deski teatru. W wystawianym na Broadwayu spektaklu wystąpili Anne Bancroft (potem zastąpiona przez Suzanne Pleshette), Patty Duke, Torin Thatcher i Patricia Neal. Po drugiej stronie Atlantyku, na West Endzie (premiera w 1961), postać nauczycielki odgrywała znana z Podglądacza (1960) Anna Massey. Broadwayowską inscenizację wyróżniono w 1960 trzema Nagrodami Tony. Laury wpadły w ręce autora Williama Gibsona, reżysera Arthura Penna i aktorki Anne Bancroft. Kolejnym punktem na mapie było kino, a więc medium docierające do znacznie większej publiczności.
Dla Arthura Penna, który miał w dorobku tylko jeden film kinowy (psychologiczny western Broń w lewej ręce z Paulem Newmanem), ekranizacja Cudotwórczyni była z pewnością projektem szczególnym. Z jednej strony spędził z bohaterami opowieści już pięć lat, a więc miał pewne doświadczenie, ale z drugiej strony – musiał wyciągnąć z tego materiału potencjał kinowy, to znaczy pozbyć się nadmiernej teatralności. Udało mu się tego dokonać między innymi poprzez wprowadzenie zdjęć nakładanych obrazujących wspomnienia głównej bohaterki. To był zresztą nie tylko ciekawy zabieg wizualny, ale i dodatkowy składnik wzbogacający charakter postaci granej przez Anne Bancroft. Jej niezwykły upór i cierpliwość wynikają bowiem z tragicznych losów, jakie stały się jej udziałem w przeszłości.
Podstawowa zasada, dzięki której można przystosować się do życia na tym świecie, brzmi „Żadnej litości!”. I w wychowaniu głuchoniewidomej Helen Keller nauczycielka stara się wprowadzić tę metodę, co budzi zrozumiały sprzeciw matki i ojca. Jednakże miłość i wynikające z niej pobłażanie nie rozwiążą wszystkich problemów. Mogą jedynie sprawić, że dziecko stanie się rozbestwione, przekonane, że wolno mu wszystko. Anna Sullivan staje przed wielkim wyzwaniem, przy którym wszelkie misje niemożliwe Toma Cruise’a wydają się łatwe. Jak sprawić, by dziecko, które nie słyszy, nie widzi i nie mówi, zaczęło rozumieć otaczający świat i potrafiło porozumiewać się z ludźmi? Dzięki wybitnym rolom Anne Bancroft i Patty Duke nie przeszkadza przewidywalność fabuły. Oscary dla obu aktorek są w pełni zasłużone, chociaż bardziej sensowne byłoby wyróżnienie ich ex aequo w kategorii aktorka pierwszoplanowa.
Jeszcze jako ciekawostkę można dodać, że broadwayowski debiut Anne Bancroft to również sztuka Gibsona i Penna – pod tytułem Dwoje na huśtawce (1958), gdzie zagrała u boku Henry’ego Fondy. Obie sztuki Gibsona zostały zekranizowane w 1962, ale realizowały je dwie różne ekipy. Cudotwórczyni to jednak mocniejszy materiał, lepiej angażujący emocjonalnie i dojrzalszy psychologicznie, a także trudniejszy w realizacji i przez to dający większą satysfakcję. Akcja toczy się pod koniec dziewiętnastego wieku, ale przez intensywne aktorstwo i mocną tematykę można nie zauważyć dobrej roboty scenografa George’a Jenkinsa i projektantki kostiumów Ruth Morley, którzy współtworzyli stronę wizualną także w scenicznej adaptacji. Całkiem nieźle obsadzony jest drugi plan (Victor Jory, Inga Swenson, Andrew Prine), ale są to jednak postacie mające programowo trzymać się w cieniu, aby nie przyćmić relacji nauczyciel-uczeń, pełniącej najważniejszą funkcję w tej historii. Na szczególne wyróżnienie zasługuje piętnastoletnia Patty Duke. Choć jest to postać rozbestwionego dziecka, musiała zostać odegrana w dojrzały, profesjonalny sposób. Młoda aktorka stworzyła kreację, która jest nie tylko wiarygodna, ale i porusza do głębi.
Arthur Penn jest dziś kojarzony z barwnymi klasykami – Bonnie i Clyde’em (1967) oraz Małym Wielkim Człowiekiem (1970). Dzieło będące przedmiotem niniejszej recenzji – mimo iż jego blask przygasł, a czarno-białe kadry pokryły się kurzem – pozostaje wciąż jednym z najdoskonalszych hollywoodzkich dramatów. Przekaz filmu nadal wybrzmiewa głośno – każdy powinien się cieszyć tym, co dostał od życia, nawet jeśli są to trudne do przezwyciężenia problemy. Bo człowiek jest w stanie pokonać każdą przeszkodę. Dzięki uporowi i cierpliwości można stać się cudotwórcą. Ten film wciąż potrafi wzruszyć widza, sprowokować do refleksji, zachwycić inscenizacją i aktorstwem. Po obejrzeniu nie można powiedzieć „to tylko film” i pójść, by zająć się innymi sprawami. To życie w całej okazałości, świat, jaki istnieje naprawdę, pełen zróżnicowanych jednostek – zdrowych i upośledzonych, słabych i silnych. Powracając więc do codzienności, powinniśmy o tym pamiętać.