search
REKLAMA
Nowości kinowe

ATAK PANIKI. Mózgiem o ścianę

Grzegorz Fortuna

13 lutego 2018

REKLAMA

Przekonanie kogokolwiek, żeby poszedł na Atak paniki, nie jest łatwe. Kiedy powiesz już, że chodzi o polską komedię i zauważysz odruchowe zniesmaczenie na twarzy rozmówcy, musisz bardzo szybko skonstruować ciąg argumentów, które zapewne zaczną się od klasycznego „to nie tak, jak myślisz (kotku)”. Nic dziwnego – wystarczy przecież rzut oka na plakat lub zwiastun dowolnej polskiej komedii, żeby przeżyć atak paniki. Mimo że rodzime kino święci obecnie triumfy na zagranicznych festiwalach, a znakomitych debiutantów mamy ostatnimi laty na pęczki, jakościowy zwrot ominął komedię, przez co polskie filmy z tego gatunku ciągle kojarzą się przede wszystkim z czymś, dzięki czemu Tomasz Karolak, Piotr Adamczyk i Borys Szyc mogą spłacać hipoteki.

Ale – zupełnie serio – z Atakiem paniki nie jest tak, jak myślisz. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to stricte komedia, ale film polifoniczny, którego głównym bohaterem staje się… wkurw. Wkurw na szefa, koleżanki, zrządzenie losu, uporczywego współpasażera, wkurw na rodzinę, złe decyzje podjęte w przeszłości i własną słabość, a najlepiej wkurw wymieszany, złożony po trochę ze wszystkiego, buzujący coraz mocniej z każdą minutą.

Dość powiedzieć, że Atak paniki zaczyna się od mózgu rozbryzganego na ścianie – jego właściciel, szaleniec prowadzący dziwaczny podcast, nie wytrzymał i strzelił sobie w głowę. Gdy kończą się napisy początkowe, poznajemy właściwych bohaterów – uzależnionego od gier komputerowych kelnera (Bartłomiej Kotschedoff) wiecznie kłócącego się z matką (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), pisarkę (Magdalena Popławska), która po raz pierwszy od lat spotyka się z byłym mężem (Grzegorz Damięcki), młodą dziewczynę (Aleksandra Pisula) zarabiającą na życie występowaniem przed kamerką internetową, podróżujące samolotem małżeństwo (Artur Żmijewski i Dorota Segda) zmuszone do rozmowy z męczącym pasażerem (Nicolas Bro), wreszcie grupę dzieciaków, które palą trawę, a jedno z nich przeżywa złego tripa.

Bad tripa wkrótce będą mieli wszyscy bohaterowie Ataku paniki. I wszyscy, wzorem autora podcastu, poczują się, jakby ktoś rzucił ich mózgiem o ścianę. Choć formuła filmu polifonicznego zakłada zwykle pewną wspólnotę – osobne wątki łączą się w końcu w jedną całość, ujawniając wielką prawdę o wszechświecie – debiutujący w pełnym metrażu Paweł Maślona unika artystycznej pretensji, nie prawi nam komunałów o wspólnocie dusz, efektach motyla czy innym fiu-bździu.

Tematem jego filmu konsekwentnie pozostaje wzrastające wkurzenie, które musi w pewnym momencie eksplodować. Maślona ma przy tym genialny społeczny słuch i oko do detalu, irytujące sytuacje potrafi zrekonstruować z podziwu godną dokładnością. Gdy w jednej ze scen siedzący w samolocie koło wolnego miejsca Artur Żmijewski zauważa wtaczającego się do środka otyłego i spoconego podróżnika, który prawdopodobnie zaraz usiądzie obok niego, mimika aktora i kamera Cezarego Stoleckiego idealnie oddają ten minizawał, który każdy z nas przeżyłby w podobnej sytuacji. Podobne zabiegi sprawiają, że z bohaterami zaczynamy utożsamiać się w mgnieniu oka, nawet jeśli ci mają swoje za uszami, działają interesownie i źle traktują otaczających ich ludzi.

Ale Atak paniki to też triumf dopracowanej koncepcji, którą twórcy potrafili przenieść na ekran bez pudła – aktorzy doskonale wczuwają się w zniuansowane role (nagrodzona w Gdyni Magdalena Popławska jest genialna, ale moim faworytem pozostaje Artur Żmijewski – grający totalnie wbrew swojemu emploi i wcielający się w opalonego na grejpfrutowo, ubranego w młodzieżową koszulkę mężczyznę w średnim wieku, który chciałby zaimponować szefowi), Jimek perfekcyjnie podbudowuje napięcie ścieżką dźwiękową, a Agnieszka Glińska – prawdopodobnie najlepsza polska montażystka – skleja poszczególne wątki tak, by tworzyły staczającą się coraz szybciej fabularną kulę śniegową (co zapowiada już fantastyczny, niesłusznie krytykowany zwiastun).

glass onion

Ostatnie słowa, jakie padają z ekranu, brzmią „nic już nie ma”. To nie do końca prawda – gdy rzeczona kula rozbije się w końcu na milion kawałków, zostajemy z najlepszą, najbardziej przemyślaną i dopracowaną polską komedią dekady.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA