6 kul

Słynne „Muskuły z Brukseli”, tak jak i kolegę po fachu Stevena Seagala, dotknęła ta sama smutna przypadłość – spadek do podrzędnej ligi wysłużonych gwiazdorów kina akcji. Poza wyłamującym się z kanonu „JCVD”, w którym Van Damme nie tylko udowadnia talent aktorski (przesiąknięty emocjami i żalem monolog, na ile jednak zagrany, a na ile realny Bóg jeden wie…), ale także celnie wyśmiewa swój cały dorobek artystyczny, gro produkcji to pozbawione zaplecza finansowego i krzty finezji przeciętniaki.
Przewrotny i gorzki w swej wymowie „JCVD” stanowi zatem jedynie chlubny wyjątek od niechlubnej reguły, po którym ikona kina kopanego z lat 90. powróciła na stare dobre tory produkcji budżetowych (vide: „Uniwersalny żołnierz III. Reaktywacja”). Dopiero występ ze Stallonem i resztą ekipy „Niezniszczalnych” w drugiej odsłonie ich zmagań (ofertę udziału w „jedynce” Van Damme kategorycznie odrzucił) pozwolił ponownie zabłysnąć aktorowi starym blaskiem. Przed swoim spektakularnym powrotem na ekrany kinowe, JCVD zmajstrował jednak obraz „6 kul” który, jak można się domyślać choćby z okładki produkcji, należy do filmów niższej kategorii.
Tym razem nieśmiertelny Van Damme wciela się w Samsona Gaula, doświadczonego przez los weterana wojennego. Pewnego razu w wyniku jego działań mających na celu uwolnienie córki zleceniodawcy z rąk porywaczy giną niewinne osoby. Od tamtego feralnego wydarzenia Gaul cierpi na prześladujące go wizje zmarłych ofiar. Samson postanawia wycofać się ze swojej niecodziennej profesji, jednak gdy pierworodna Andrew Faydena (Joe Flanigan), znanej gwiazdy ringów MMA, zostaje uprowadzona, najemnik decyduje się raz jeszcze podjąć wyzwanie, stawiając na szali życie dziewczynki oraz odkupienie swego własnego sumienia.
Pewna tendencja w ogólnym przekroju filmów z Van Dammem jest aż nadto widoczna – im mniej floty przeznaczonej na produkcje (innymi słowy: im nowsza data wydania), tym bardziej mroczna historia, tym bardziej brutalne sceny i tym częstsze próby budowania skomplikowanych rysów psychologicznych postaci (Freud zapewne napomknąłby co nieco o teorii „kompensacji”). Niestety, wspomniane zabiegi niemal zawsze kończą się fiaskiem tak przez nieumiejętną reżyserię jak i smród niskobudżetowości objawiających się w tych samych lokacjach przewijających się przez ekran i kiepściutkich efektach specjalnych.
Film „6 kul” to typowy przedstawiciel kina z „chudszych lat” Van Damme’a. Po raz n-ty gwiazdor wciela się w zmęczonego życiem komandosa, którego trapią wyrzuty sumienia po spartaczonej akcji. Jak przystało na zaprawionego w bojach żołdaka, jego postać topi żale i smutki w kolejnych butelkach „czystej”, dających jedynie chwilowe ukojenie. O ile sam zamysł jest w porządku (staczający się na dno bohater), tak realizacja została położona po całości przez nieudolność reżysera. Trapiące Samsona widma martwych dziewczynek wyglądają niczym żywcem wyjęte z filmu „The Grudge – Klątwa”, pojawiając się znikąd przed obiektywem kamery i budząc pusty śmiech w widzu. W innej z kolei scenie Gaul bawi się w nowozesną wersję ninja, wparowując do obskurnego lokalu w bezwstydnie obcisłym czarnym kostiumie z wielkimi goglami (imitującymi zapewne noktowizor) na nosie, robiąc użytek ze swoich ostrzy…Niezamierzony komizm niweczy wszelkie próby pogłębienia tak charakterów postaci, jak i powagi całej historii.
Szkoda, iż filmowi i osobom zań odpowiedzialnym zabrakło konsekwencji w realizacji pomysłów, w wyniku czego wątki typu okaleczanie nastolatek, śmierć niewinnych ofiar czy widma przeszłości zestawione są z Van Dammem latającym w czarnym trykocie…Do tego powtarzające się w koło Macieju lokacje (nocny klub, rzeźnia, teren podmiejski – powtarzać do znudzenia) jak i samo miejsce kręcenia produkcji (Rumunia…) wyraźnie świadczą o brakach finansowych trapiących „6 kul”.
Obecności efektownych scen walk, które powinny stanowić „serce” produkcji, nie stwierdzono. Poza jedną, może dwiema sekwencjami (Samson rozprawiający się w rzeźni z zabójcami), reszta pojedynków została nakręcona w charakterystyczny dla filmów klasy B sposób (krótkie ujęcia, chaotyczny montaż i przyśpieszenia klatek). Nie można się jedynie przyczepić do samego Van Damme’a, który nie idzie w ślady wspomnianego wcześniej Seagala i sam występuje w większości scen akcji. Do tego mimo przekroczonej „50” w dowodzie, może poszczycić się nienaganną sylwetką i sprawnością niewiele ustępującą tej z dawnych lat. Niestety, aktorowi nie dano pola do popisu ani w scenach starć ani w budowaniu postaci, zatem nie można go również winić za słabą jakość „6 kul”.
W przeciwieństwie do niektórych krytyków, mnie bynajmniej nie sprawia przyjemności mieszanie kolejnych produkcji z Van Dammem z błotem. Nie ma jednak najmniejszego sensu mydlenie sobie samemu oczu i wmawianie, iż obrazy typu „6 kul” to dobre kino. Kino to bowiem w najlepszym wypadku do bólu przeciętne, do tego cuchnące budżetowością na kilometr. Począwszy od nieumiejętnie nakręconych scen akcji, poprzez bliźniaczo do siebie podobne lokacje i motywy jakby „nie z tej bajki”, wspomniany film robi ogólnie złe wrażenie, szczycąc się jednym atutem – znanym nazwiskiem w osobie dobrze trzymającego się Van Damme’a. Bez obecności Belga w obsadzie, na „6 kul” nie spojrzałby pies z kulawą nogą, w tym jednak przypadku kinoman może robić sobie nadzieję na dobry występ herosa lat 90. w udanym filmie akcji… Złudną nadzieję należałoby dodać.