21 JUMP STREET. Świadomy klisz, których nadużywa
Tekst z archiwum Film.org.pl.
Lubię nabijać się z ekranowych klisz, ponieważ zazwyczaj są tak ograne i nadużywane, że jedyną alternatywą dla parsknięcia śmiechem byłaby szczera irytacja, której staram się unikać jak ognia. Narzekanie na to, że w Hollywood już dawno skończyły się pomysły i od lat uskuteczniany jest twórczy recycling też powoli zaczyna robić się nudne, w końcu każdy widzi jak jest. Wystarczy obejrzeć zwiastun nowej Pamięci absolutnej i żaden dodatkowy komentarz nie jest potrzebny. Z drugiej strony mamy filmy, które za wszelką cenę starają się skostniałe, przewidywalne scenariusze wyśmiewać, lub przynajmniej podchodzić do nich z dużym dystansem. I w tym miejscu rodzi się pytanie: kiedy uciekanie od schematu stanie się kolejnym, wyświechtanym schematem? A może już się tak stało?
Ma w sobie to coś
21 Jump Street powstał na podstawie serialu policyjnego z lat osiemdziesiątych, od którego swoją karierę zaczynał Johnny Depp. Tyle informacji wystarczy, żeby co bardziej złośliwi widzowie rozpoczęli nudną tyradę o odgrzewanych kotletach i lenistwie wszystkich ludzi odpowiedzialnych za realizację filmu. Przewidując taki obrót sprawy scenarzyści wzięli się do roboty i upchnęli do scenariusza całą masę mrugnięć okiem do widza i żartów z samych siebie. 21 jest więc filmem świadomym klisz, których nadużywa i których zupełnie się nie wstydzi każąc jednej z postaci powiedzieć w formie przemowy: “embrace your stereotypes”. Mięśniak jest mało rozgarnięty, ciapowaty koleżka z brzuszkiem jest łebski, a przełożony głównych bohaterów czarnoskóry i rzucający bluzgami na prawo i lewo. Wszystko to z biegiem czasu zostanie częściowo postawione na głowie, ale fakt pozostaje faktem – nic nas tu raczej nie zaskoczy.
Więc pytam się: dlaczego, pomimo powyższych rozważań o schematach, ten film ogląda się najzwyczajniej w świecie dobrze? Nie zważając na całe to marudzenie o braku oryginalnych pomysłów okazuje się, że 21 Jump Street po prostu się udał – ma w sobie to coś, co sprawia, że dwóch godzin spędzonych w kinie nie można uznać za stracone. Najważniejsze jest to, że całkiem niezły scenariusz trafił na całkiem niezłych aktorów, a wszystkie elementy składowe wskoczyły na swoje miejsca od pierwszej minuty seansu współdziałając ze sobą idealnie ku uciesze widowni.
Udany duet
Jonah Hill i Channing Tatum w duecie ciągną cały film od początku do końca. Bryluje szczególnie ten drugi, do tej pory kojarzony raczej z romantycznymi filmami, przy których dobrze się spało, albo słabiutkim G.I. Joe. Tutaj Tatum pokazuje, że ma wyczucie do komedii, a z odpowiednio skompletowaną obsadą potrafi wytworzyć na ekranie chemię, w którą niemal od razu da się uwierzyć. Jedynymi rzeczami, do których mogę się przyczepić są bardzo słabe efekty specjalne w niezbyt potrzebnych (ale najwyraźniej obowiązkowych) scenach akcji i dosłownie dwa momenty, w których humor niebezpiecznie przekracza granice dobrego smaku.
21 Jump Street to nie wiekopomne dzieło, które będzie wspominać się za kilkadziesiąt lat w podręcznikach do historii filmu. Nie wyleczy też raka i nie zlikwiduje głodu na świecie. Jest za to zwyczajne dobry. Tylko tyle i aż tyle. I niech to będzie idealnie schematycznym podsumowanie tej całkiem schematycznej recenzji.