20 000 dni na Ziemi. Szampan, kokaina i kiełbasa

Artysta. Zagubiony w wersetach swoich tekstów, niekontrolowanie wyłaniających się z głębin umysłu pomysłach, podążający za regułami zgodnymi z wykreowaną rolą artystyczną, balansujący pomiędzy chciwym i niepokornym pragnieniem boskiego natchnienia, a brutalnym światem popkulturowych reguł współczesnego przemysłu artystycznego. Nick Cave – główny bohater filmu 20 000 dni na Ziemi twierdzi, że każdy dobry utwór muzyczny powinien być stworzony na bazie kontrastu. I pojęcie „kontrast” rzeczywiście mogłoby stanowić kluczowe słowo nie tylko w definicji utworu muzycznego, ale przede wszystkim w definicji artysty.
Muzyk wspomina, że kiedy koncertował u boku Niny Simone, ta znana ze swojego „specyficznego” usposobienia artystka, zażyczyła sobie przed koncertem „szampana, kokainę i kiełbasę”. Trochę luksusu, przyćmienia zmysłów i swojskości. Dobro pomieszane ze złem, pasja z próżnością, kreacja z autobiografizmem. 20 000 dni na ziemi, to bowiem nie tylko autobiograficzna opowieść o dniu z życia słynnego muzyka, ale przede wszystkim rozprawa na temat artysty balansującego gdzieś pomiędzy ciągłym odurzeniem zmysłów, redefiniowaniem własnej tożsamości i wizerunku oraz niespełnieniem w pogoni za absolutem.
Jane Pollard i Iain Forsyth wykorzystują w swoim filmie formę paradokumentalną, która idealnie koresponduje z podejmowanym tematem, oddając charakter dualizmu schizofrenicznej świadomości nie tylko głównego bohatera – Nicka Cave’a, ale wszystkich, którzy oddali swoją duszę sztuce i jej tworzeniu. Autobiografizm miesza się z kreacją, realizm z fikcją, a sam Nick Cave twierdzący, iż prawdziwy muzyk, artysta estradowy, w przeciwieństwie do aktora nie może pozwolić sobie na zdjęcie maski nawet po zejściu ze sceny, udowadnia, że całkiem dobrze tę umiejętność opanował. Muzyk opowiada o swoich fobiach, przytacza ciekawe historie z przeszłości. I to przeszłość właśnie staje się jego największą obsesją. Obrazy gromadzone w zasobach pamięci podczas tych 20 000 dni jego życia ulegają ciągłym zmianom, deformacjom, a czasem całkowicie się rozmazują. Odtwarzanie konkretnych wydarzeń staje się doświadczeniem indywidualnym i relatywnym, jak i mechanizmy działania naszej pamięci. To przeszłość konstruuje nasze teraźniejsze ja i jak twierdzi muzyk, pozbawieni pamięci przestajemy istnieć.
Jak mówią sami twórcy, film składa się z dwóch paralelnych kręgów fabularnych – pierwszym są wydarzenia związane z powstawaniem najnowszej płyty „Push the sky away”, a drugim wspomnienia Cave’a i historie z przeszłości zanurzone w konwencji „jednego dnia z życia artysty”. 20 000 dni na ziemi urzeka urokliwą nostalgią, specyficznym humorem Cave’a i jest dla wszystkich fanów artysty (i nie tylko!) pozycją absolutnie obowiązkową. Nick Cave intryguje, choć nie da się ukryć, że momentami przybiera zbyt dydaktyczny, irytujący ton, szczególnie mocno wybrzmiewający w ostatniej sekwencji. Jednak forma zaprezentowana nam przez twórców zawiera w sobie elementy charakterystyczne dla przypowieści, dzięki czemu cave’owski dydaktyzm staje się bardziej usprawiedliwiony i w dużej mierze zamierzony oraz wpisany w konwencję.
Postać wykreowana przez Cave’a podkreśla mityczną rolę artysty, wznoszącego się na skrzydłach natchnienia ponad szarą rzeczywistość dnia codziennego. Na ekranie nie odnajdziemy Nicka z rozczochraną fryzurą, przyrządzającego jajecznicę w przepoconym t-shircie. Jest zaduma, są wzniosłe słowa, jest złoty sygnet na palcu i nienaganny wygląd. Jest i słynna Kylie Minogue i masa znanych postaci. Bo 20 000 dni na ziemi, to nie tylko ciekawa rozprawa o popkulturowych ikonach muzyki rockowej i próba zmierzenia się z ich legendarnym wymiarem, nie można bowiem zapominać, że jest to przede wszystkim fantastyczna uczta muzyczna, zapadająca w pamięci na długo po seansie.