[Rec] 4: Apokalipsa
Na ekrany kin wchodzi czwarta odsłona słynnej hiszpańskiej serii horrorowej. To dobry moment na wspominki. Był taki czas, w którym Hiszpanie rządzili w dziedzinie horroru. Nie trwało to długo, ale było na tyle znaczące, że przez wielu zostało zapamiętane. I przełom ten nastąpił m.in. dzięki pierwszemu “[Rec]” z 2007 roku.
Seans tego filmu był doświadczeniem cholernie ekscytującym. Wpuszczono wówczas wiele świeżego powietrza w skostniałe schematy kina grozy, wykorzystując stylistykę found footage do nadawania tempa akcji i wciągania widza w sam środek jatki. Wspominam to z niemałym sentymentem, ponieważ z uwagi na wiarygodnie i trwale generowany strach, seans ten był dla mnie swego rodzaju wyzwaniem. W “[Rec] 2” było z tym już trochę słabiej, widz na większość chwytów był już uodporniony, ale nadal kilka podskoków w fotelu miał zagwarantowanych. Trzecia część z kolei była już klasycznym nieporozumieniem, między innymi przez groteskową tonację i częściowe porzucenie stylistyki found footage, będącej znakiem rozpoznawczym serii (bo to od niej wziął się przecież tytuł filmu). Stało się zatem coś, co stać się nie powinno: seria zaczęła zatracać swoją tożsamość.
I nie inaczej jest tym razem. Punkt wyjściowy fabuły „czwórki” zapowiadał, że twórcy postanowili powrócić do korzeni. Wzięto bowiem ponownie na warsztat wątek wiodący, znany z pierwszej części filmu, związany z postacią reporterki Angeli. Za miejsce akcji posłużył tym razem statek, na pokładzie którego główna bohaterka zostaje poddana badaniom. Sytuacja jednak szybko wymyka się spod kontroli, a agresywny wirus wydostaje się z „klatki”. Dalszy przebieg wydarzeń jest już typowy: zewsząd napierają ogarnięci dzikim szałem osobnicy, a czerwona farba leje się strumieniami. Czy i tym razem uroczej reporterce uda się wybrnąć z zagrożenia? Jeśli za broń posłużyć ma jej silnik od motorówki, sukces jest raczej oczywisty. Nie dajcie się jednak nabrać na ukrytą w podtytule sugestię. Ostatecznej zagłady i tym razem nie będzie, bo też ograniczona przestrzeń statku nie jest wdzięcznym do tego miejscem.
To, że odrzucono found footage, na rzecz tradycyjnego sposobu filmowania, byłoby jeszcze do przełknięcia. Wszak, operator wciąż trzyma kamerę w jednej ręce, przez co trzęsie się ona niemiłosiernie. Uderzająca jest jednak fabularna mielizna, w której grzęźnie najnowsza część serii. Z rozżaleniem obserwowałem ekranowe poczynania członków załogi, z trudem doszukując się w nich sensu. Na domiar złego poprowadzone zostały wyjątkowo drętwym aktorstwem. Umówmy się jednak – to nie historią te filmy miały stać. Jeśli jednak świadomie odrzucono główne źródło filmowej ekspresji, zastanawia mnie, czym teraz chciano spragnionego wrażeń widza chwycić za gardło? Bo mną nie wzdrygnęło ani razu, jeno uszy zatykałem od przesadnie podkręconego dźwięku. Twórcy poniekąd strzelili sobie w kolano, ponieważ w momencie gdy trwale zmienili perspektywę opowiadania wydarzeń, na wierzch wypłynęła prawda. A tę rodowity Hiszpan skomentowałby w sposób następujący: No valer una mierda!
Przykre jest patrzeć, jak dobry horror rozmienia się na drobne za sprawą swoich kontynuacji. Przykre to o tyle, gdyż od samego początku za serią stoją przecież ci sami twórcy. Obnaża to zatem albo uwiąd twórczy, albo naciski bezwzględnych producentów, których oczy przysłonięte były zawrotnymi sumami osiągniętymi przez część pierwszą. Kierunki, jakie obrano do powtórzenia tego sukcesu, są jednak dalece niewłaściwe. Czwarta część “[Rec]” daje jasno do zrozumienia, iż ten hiszpański statek utonął, zatracając bezpowrotnie swój potencjał. Ale to nie jest sytuacja nowa, przeżywaliśmy takie zawody już setki razy, i z całą pewnością sprzyjająca koniunktura jeszcze nie raz sprowadzi horrorowych twórców na manowce.