REACHER. Wystarczy Reacher [RECENZJA]
Kiedy dwanaście lat temu na ekrany trafiła adaptacja powieści Lee Childa z Tomem Cruise’em w roli głównej, to pomimo że sam film został odebrany całkiem nieźle, wśród fanów cyklu zawrzało. Początkowo propozycja Amazon Prime spotkała się z lepszym przyjęciem.
Wyrośnięte dziecko Lee Childa
Reacher to poczytny cykl powieści o byłym majorze żandarmerii wojskowej autorstwa brytyjskiego pisarza Lee Childa. Pierwszy tom ukazał się w roku 1997, obecnie seria liczy niemal trzydzieści tomów. Każdy tom opowiada osobną historię, wszystkie jednak koncentrują się wokół głównej postaci Jacka Reachera, byłego wojskowego o słusznej posturze i równie mocnych zasadach.
Dwa pierwsze sezony serialu Amazona opierają się na pierwszej i jedenastej powieści cyklu. Część pierwsza, dziejąca się w podejrzanie zadbanym miasteczku Margrave, została przez fanów serii przyjęta bardzo dobrze. Część druga, przywołująca historię jednostki 110, wzbudziła nieco mniej pozytywnych emocji.
Mając zapewne w pamięci kontrowersje, jakie wzbudziło obsadzenie w roli niemal dwumetrowego blondyna o błękitnych oczach Toma Cruise’a, Amazon postanowił bardziej taktownie podejść do tematu. Alan Ritchson na pierwszy rzut oka wydaje się Reacherem idealnym – wysoki, muskularny, o ograniczonej mimice. Mimo to trudno uniknąć wrażenia, że jego – delikatnie mówiąc – oszczędna gra aktorska jest dla bohatera powieściowego nieco uwłaczająca. Na tym polu zdecydowanie wygrywa Tom Cruise, który jest utalentowanym, doświadczonym aktorem. Ale przecież nie od razu Kraków zbudowano, seria niewątpliwie będzie kontynuowana i być może Ritchson pokaże widzom nieco szerszy wachlarz środków wyrazu. Na razie Reacher w jego wykonaniu stosuje się sumiennie do wskazówek legendarnego w pewnych kręgach wyjadacza oper mydlanych i reklam błyszczyków do ust dla mężczyzn: Joego Tribbiani. Ale nie to stanowi największy problem serii.
Na kłopoty 110
Sezon pierwszy, w którym Reacher rozprawia się z mordercami swojego brata, całkiem nieźle trzymał równowagę pomiędzy wątkiem kryminalnym a przyjemnym dla oka mordobiciem. Umówmy się, powieści Lee Childa to nie poziom Dostojewskiego, lecz proste kryminały, w których równie ważną rolę gra lekko naciągany wątek sensacyjny, co walory plączących się po nieskomplikowanej fabule kobiet. To nic złego, taka literatura jest lubiana i potrzebna, i ma licznych fanów, którzy oczekują od niej trzymania się tych właśnie założeń. Pierwszy sezon Reachera uniósł te oczekiwania całkiem sprawnie i dał nadzieję na przyszłość.
Druga część przygód byłego majora, który otrzymuje wiadomość o nagłej śmierci jednego z dawnych towarzyszy, zatraciła niestety tę równowagę w sposób widoczny, idąc mocno w stronę efekciarstwa na granicy absurdu. Pierwsze odcinki nie zapowiadają takiego obrotu wydarzeń – Reachera spotykamy ponownie w kolejnej odwiedzanej przez niego mieścinie, gdzie zgodnie ze swoim zwyczajem wymienia w second handzie zestaw ubrań na czyste (to jest zawsze ten moment, kiedy co bardziej pragmatyczni odbiorcy wzdychają lekko nad możliwością znalezienia w pierwszym lepszym przybytku kompletnej odzieży na takie gabaryty) i niefrasobliwie czyniąc dobro, tym razem ratując z opresji szantażowaną kobietę. W takich to okolicznościach przyrody trafia do niego wiadomość o śmierci jednego z dawnych towarzyszy z jednostki specjalnej 110, pochodząca od wchodzącej swego czasu w skład 110 Neagley (Maria Sten). Reacher odpowiada na wezwanie i wraz z Neagley, Dixon (Serinda Swan), z którą ma pewne niezałatwione sprawy i O’Donnellem (Shaun Sipos) próbuje wyjaśnić, co naprawdę przydarzyło się reszcie jednostki.
Za szybko, za wściekle
I wszystko byłoby dobrze, gdyby twórców serialu nie dopadła znana choroba „szybciej, lepiej, mocniej”. Lepsze jest wrogiem dobrego, ale to prawda, na którą scenarzyści Reachera (nie oni jedni zresztą) postanowili przymknąć oko. Rozwłóczywszy fabułę krótkiej powieści na 8 odcinków, wypełnili ją fajerwerkami przesady. Fani serialu, zamiast z zachwytem przyjąć widowiskowe sceny akcji, przerzucają się na portalach internetowych wyliczaniem głupot, które podczas oglądania tychże nieprzyjemnie zakłóciły im seans.
A przecież było naprawdę dobrze. Reacher prawidłowy, choć nieco powolny nie tylko w sprincie, kobiety piękne i chętne, Robert Patrick w roli bezwzględnego złola – i konia z rzędem temu, kto włożył mu w usta stwierdzenie, że nie ma pojęcia, kim jest Sarah Connor, ta iskierka humoru rozjaśniła ten sezon! Do tego świetna postać drugoplanowa w osobie ostatniego uczciwego gliny: Guya Russo (Domenick Lombardozzi).
I tego trzeba się trzymać, prostych rozwiązań, bezpośredniego dowcipu, celnego strzału po pysku. A nie robić z Reachera kolejnego, nieudanego klona Mission: Impossible. Oby zatem słowa krytyki dotarły do twórców serialu i oby wrócili oni na sprawdzone tory sezonu pierwszego. Oby dali widzom tego, na kogo czekają. Reachera. Po prostu Reachera. To wystarczy.