Ratujmy Mikołaja

Nie przepadam za filmami, które są tworzone pod święta. Z góry muszą się wpisać w pewien schemat. Muszą pojawić się konkretni bohaterowie, miejsca i rekwizyty. Od razu odbiera to, w moim odczuciu, intencje artystyczne danemu przedsięwzięciu. Film staje się od razu zamówionym produktem, wpisującym się w bożonarodzeniowy nastrój. Ratujmy Mikołaja ma wszystkie te cechy. Mamy więc świętego Mikołaja, elfy, renifery, świąteczne prezenty, a akcja rozgrywa się w pięknie ośnieżonej krainie. Animacja Leona Joosena i Aarona Seelmana na pierwszy rzut oka zdaje się być typowym marketingowym wytworem pozbawionym jakichkolwiek ambicji.
Takie podejście w stosunku do Ratujmy Mikołaja okazuje się ogromnie zwodnicze. Nie należy oceniać go tak stereotypowo. Animacja ta okazuje się solidną i mądrą opowieścią. Szczególne brawa należą się scenarzyście Rickiemu Roxburghowi (zdecydowanie warto śledzić dalszy rozwój kariery tego pana), który stworzył wymagającą ciągłej uwagi, pod wieloma względami oryginalną i zaskakującą przypowieść. Kierowaną jednocześnie do maluchów i dorosłych. Cała rodzina – od dziadków po wnuki – powinna wyjść z kina zadowolona. Mimo swojej konwencjonalnej otoczki, Ratujmy Mikołaja jest niezwykle modernistyczną bajką.
Jednak po kolei. Głównym bohaterem jest trochę fajtłapowaty elf o imieniu Bernard. Pracuje w stajni św. Mikołaja, gdzie sprząta nieczystości zostawiane przez renifery. Ma naturę marzyciela i wynalazcy. Dlatego rok w rok zmierza na spotkania z radą fabryki Santech – odpowiadającej za osprzęt mikołajowych sań. Bernard prezentuje tam wymyślone przez siebie technologiczne zabawki. Jest niechętnie przyjmowany, ponieważ jego innowacje przynoszą znacznie więcej szkód niż pożytku. Jego najnowszy pomysł, z którym wiąże ogromne nadzieje – „przywoływacz utraconych wspomnień” również zostaje odrzucony.
Równocześnie zostają wprowadzeni bohaterowi źli: Emil Baddingtron i jego ponura matka -Vera. Prowadzą oni firmę konkurencyjną do działalności św. Mikołaja. Największą przewagą siwobrodego jest jednak to, że ma urządzenie do cofania czasu, które umożliwia mu rozwiezienie prezentów do wszystkich dzieci w jedną noc. Emil i Vera chcą właśnie odkryć tę tajemnicę Mikołaja, a następnie zmonopolizować dostawczy rynek.
Ratujmy Mikołaja opiera się na konflikcie tych dwóch stron. Wszystkie charaktery są oczywiście wyjątkowo jednoznaczne i łatwo (jak to w bajkach) przewidzieć zakończenie. Zdumiewa jednak to, w jak niezwykły sposób reżyserzy i scenarzysta do niego doprowadzają. Ponieważ kluczową rolę dla konstrukcji narracyjnej odgrywa właśnie wyżej wspomniane urządzenie do teleportacji w czasie. Fabuła ciągle się zapętla, dochodzi do ciekawych, nieprostych zależności między kolejnymi alternatywnymi przebiegami zdarzeń. Przez zmianę perspektyw przy kolejnych wariantach przeszłości postępowanie bohaterów nabiera zupełnie innego znaczenia. Bernard trzykrotnie cofa się w czasie, by naprawić swoje błędy. Ratujmy Mikołaja ma formę łamigłówki, którą widz musi ciągle rozszyfrowywać. Nie ukrywam, że sprawia to dużą frajdę. Plusem jest też miejscami rzeczywiście zabawny humor.
Nietrudno również skonstruować kilka zarzutów wobec animacji Joosena i Seelmana. Pierwszym jest słabe wykonanie. Widoczny jest fakt, że za Ratujmy Mikołaja nie stało duże, zamożne studio. Design i komputerowa animacja są proste i ubogie, otoczeniu brakuje zróżnicowanej faktury i głębi. Niezrozumiały jest dla mnie także świąteczny entourage. Jestem pewien, że ta historia odnalazłaby się dużo lepiej w innym kontekście. Mogę postawić nawet taką hipotezę, że najpierw powstał ciekawy scenariusz animacji w konwencji sci-fi w duchu Lema, a później na siłę wciśnięto go w ciasny, bożonarodzeniowy kostium – aby lepiej się sprzedał. Myślę, że podobnie było z piosenkami, które raczej drażnią i uważam, że są całkowicie niepotrzebne. Nie towarzyszą im interesujące choreografie, nie ciągną fabuły do przodu ani tym bardziej nie uzupełniają wizerunków bohaterów.
Te mankamenty przejawiają się raczej wyłącznie w formie filmu. Szkoda, że poziom estetyczny Ratujmy Mikołaja nie dorównuje jakości scenariusza. Wtedy pewnie byłby dla dzieci znacznie większą atrakcją. Mimo tych kilku uwag, nie potrafię nie dać tej bajce wysokiej, zasłużonej oceny. Myślę, że warto poświęcić temu filmowi półtorej godziny. Obawiam się jednak, że wchodzące w ten sam weekend Igrzyska śmierci na to nie pozwolą.