search
REKLAMA
Recenzje

RANDKA, BEZ ODBIORU („Ghosted”). Gatunkowy Frankenstein bez charakteru [RECENZJA]

„Randka, bez odbioru” to gwiazdorsko obsadzony film akcji, który próbuje złapać kilka gatunkowych srok za ogon, a przez to nie łapie żadnej z nich.

Dawid Myśliwiec

23 kwietnia 2023

REKLAMA

Można by się spodziewać, że obsadzenie Any de Armas, bodaj najgorętszego obecnie nazwiska wśród aktorek Hollywood, w roli superagentki CIA, której partneruje zupełnie-nie-superagent Chris Evans to rozwiązanie, które musi się sprawdzić. Tym bardziej że na reżyserskim fotelu romkomowego akcyjniaka Randka, bez odbioru („doskonałe” tłumaczenie oryginalnego Ghosted) zasiadł Dexter Fletcher, co najmniej solidny rzemieślnik, a za efekty specjalne odpowiadał Craig Tex Barnett, który na FX-ach zjadł zęby. To wszystko jednak okazało się niewystarczające, by powstał film mający choćby śladowe ilości charakteru.

Potencjał był: w rolach głównych aktorzy więcej niż atrakcyjni, w zasadzie u szczytu swych karier (z oczywistym wskazaniem na de Armas), duży budżet zapewniony przez Apple, a do tego wypchany szpiegowsko-romantyczną akcją scenariusz, z nie-tak-znowu-zaskakującym odwróceniem ról, kiedy to kobieca bohaterka chroni przed niebezpieczeństwem swego partnera. Umówmy się: szczyt scenariuszowego geniuszu to to nie jest, ale przy odrobinie dialogowej inwencji mogłoby się to ładnie obronić. Tyle że nie broni się ani trochę: postać Cole’a, syna farmera spod Waszyngtonu, jest tak karykaturalna, że nawet kreujący ją Chris Evans zdaje się w nią nie wierzyć. Trenujący niegdyś zapasy rolnik (no jasne, przecież nie może być tak do końca bezbronny!) często się pięknie uśmiecha, jeszcze częściej zdumiewa, a wszystko to w trakcie robienia maślanych oczu do zabójczej Sadie, która okazuje się agentką CIA, choć przecież mówiła, że jest kuratorką sztuki.

Zanim rozpęta się prawdziwy armageddon, w którego ramach demoniczny (i obowiązkowo zagraniczny!) terrorysta Leveque (groteskowy Adrien Brody) zamierza przehandlować najbardziej śmiercionośną broń świata, dwoje gołąbeczków spędza ze sobą najbardziej magiczne kilkanaście godzin w ich życiu. I trzeba przyznać, że na tym etapie czuć między de Armas i Evansem przyzwoitą chemię, lecz gdy tylko akcja przyspiesza, relacja głównych bohaterów robi się sztuczna i mało interesująca. Cole okazuje się desperatem większym niż Ross z Przyjaciół i Ted z Jak poznałem waszą matkę razem wzięci, a Sadie miota się między byciem superagentką i kruchą panną w opałach. Widzowi pozostaje zaś zastanawiać się, czy przekazem Randki, bez odbioru miało być klasyczne girl power, czy może jednak tradycyjna konstatacja o tym, jak to kobieta nie może żyć bez mężczyzny.

Mocną stroną filmu Fletchera – wydaje się, że jedyną – są bez wątpienia sceny walki, których choreografia przypomina niekiedy to, co możemy oglądać we współczesnych klasykach kina akcji, takich jak John Wick czy Nikt. Na uwagę zasługuje przede wszystkim scena w pakistańskim autokarze czy groteskowo przeszarżowana sekwencja finałowa, przy której niejednokrotnie zdarzyło mi się złapać za głowę. I choć dominującą charakterystyką finału Randki, bez odbioru jest przesada, dostarcza on oczekiwaną dawkę bezrefleksyjnej rozrywki, którą Fletcher od początku seansu zdaje się nam obiecywać.

Randka, bez odbioru to gwiazdorsko obsadzony film akcji, który próbuje złapać kilka gatunkowych srok za ogon, a przez to nie łapie żadnej z nich. Produkcja Apple nie jest ani dość wybuchowa, by stać się jednym z mocniejszych akcyjniaków roku, ani nie dość romantyczna czy zabawna, by przypaść do gustu zwolennikom romkomów. Całość wypada wtórnie i bezbarwnie, a w tym wszystkim najbardziej żal dwojga głównych aktorów – Ana de Armas od roli nominowanej do Oscara przeszła do występu w komercyjnej produkcji, o której wszyscy będą chcieli zapomnieć, Chris Evans zaś, chłop pełen uroku, wciąż próbuje znaleźć dla siebie miejsce w Hollywood po rozbracie z Marvelem. Dla żadnego z nich Randka, bez odbioru nie stanie się ważnym wpisem w CV.

Dawid Myśliwiec

Dawid Myśliwiec

Zawsze w trybie "oglądam", "zaraz będę oglądał" lub "właśnie obejrzałem". Gdy już położę córkę spać, zasiadam przed ekranem i znikam - czasem zatracam się w jakimś amerykańskim czarnym kryminale, a czasem po prostu pochłaniam najnowszy film Netfliksa. Od 12 lat z różną intensywnością prowadzę bloga MyśliwiecOgląda.pl.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA