Raj: nadzieja
„Raj: nadzieja” zamyka popularną trylogię Ulricha Seidla. Dwa poprzednie filmy wzbudziły wiele kontrowersji, wprawiały w konsternację, działały przytłaczająco, a do tego nie pozostawiały widza obojętnym. I tym razem jest podobnie, chociaż do naga nikt się nie rozbiera i żadnych scen z krzyżem nie ma. Wszystkie filmy łączą się fabularnie.
Akcja toczy się gdzieś w Austrii. Nastoletnia córka Teresy, głównej bohaterki z „Raju: miłości”, która jest w Kenii na wczasach, jedzie na obóz dla puszystych, by tam przejść kurację odchudzającą. Do ośrodka wiezie ją w zastępstwie ciocia, siostra matki, jest to z kolei znana z drugiej części trylogii („Raj: wiara”) Anna Maria. Szybkie błogosławieństwo cioci i Melanie zostaje w ośrodku. Tutaj czeka ją ważenie, dieta, częsta i wymagająca gimnastyka, filmy edukacyjne, a wszystko po to, by stracić zbędne kilogramy.
Przeczytaj: Trylogia o cnotach Ulricha Seidla
Zdjęcia w filmie epatują realizmem, wręcz naturalizmem. Jakbyśmy oglądali sprawozdanie, dokument z terapii bez retuszu. Żaden bohater nie jest tu jak z plakatu, z marzeń. Długie ujęcia, powolne tempo narracji, nikomu nigdzie się nie śpieszy – ani bohaterom, ani twórcom filmu. Pokazywane obrazy, mimo że atakują nas cielesnością postaci i dokumentalnie pokazują metody terapii odchudzającej, to jednak kładą nacisk na sferę emocjonalną bohaterów, na ich charaktery i zachowania. Przykładna dietetyczka, w schludnym dresiku, która wytrwale i rutynowo prowadzi zajęcia. Odpychający i obleśny trener gimnastyki, którego dyscyplina i wymagania ocierają się o sadyzm. Lekarz z ośrodka też nie budzący sympatii, introwertyk. Kuracjusze – zgraja dzieciaków, która jest przymuszana przez rodziców do schudnięcia i jak się domyślamy, nie szaleje z radości na myśl o diecie, wczesnych pobudkach, ważeniu i ćwiczeniach w „sali tortur”. W filmie zewsząd przytłacza nas symetria przedstawianego świata, wszystko harmonijnie ustawione, ułożone, ludzie poruszają się w szyku, w równych odstępach. Nawet wzór w paski na ręczniku i na kąpielówkach to próba uporządkowania świata przedstawianego przez reżysera. Wydaje się, że im dokładniej otoczenie jest uporządkowane, tym bardziej chaotyczne są relacje, w które wchodzi i uczucia, których doświadcza Melanie.
Do tej pory u Seidla była próba ugaszenia pożądania w szybkiej wyjazdowej przygodzie, potem wiara i miłość pokładane w Bogu i nawracaniu ludzi, a teraz mamy nadzieję na zakochanie, pierwsze, młodzieńcze, prawdziwe. Otóż Melanie pokłada ogromną nadzieję w tym, że się zakocha, spotka interesującego chłopaka. Wcale nie chodzi o to, by schudnąć, przynajmniej nie to jest największym marzeniem dziewczyny. Melanie ma 13 lat, dojrzewa, budzi się w niej ciekawość ciała i potrzeba bliskości z drugą osobą. Z koleżankami z obozu rozmawia o swoich doświadczeniach erotycznych (w zasadzie o ich braku), bawi się, imprezuje. W bardziej doświadczonej koleżance z pokoju znajduje mentorkę, powierniczkę swoich trosk i marzeń. A tym czasem na horyzoncie pojawia się obiekt westchnień. I bynajmniej nie jest to żaden z kolegów obozowych. To lekarz z ośrodka, powoli starzejący się mężczyzna.
Reżyser każe nam obserwować dziwaczną relację między nastolatką i dojrzałym mężczyzną, który mógłby być jej ojcem. W tym momencie odsyłam do kina, by zobaczyć, co wyniknie ze spotkania tej pary.
Oglądając filmy Seidla, również ten ostatni, mam wrażenie, że reżyser kpi ze swoich bohaterów. Ten zabieg nie pomaga widzowi w polubieniu przestawianych postaci. Obserwujemy ludzi nieatrakcyjnie wyglądających i tak też się zachowujących, w dodatku ośmieszających się. Nie są to bohaterowie, z którymi chcielibyśmy się utożsamiać. Ale w którymś momencie orientujemy się, że jest ich nam szkoda, budzą współczucie. Od kpiny do współczucia – tak jest w przypadku Melanie, gdy odkrywamy jej wrażliwość, młodzieńczą naiwność, poczucie samotności. Gdy bohaterka płacze zostawiona sama sobie, wtedy dociera do nas, że wcale nie jest śmieszna, że sytuacja też nie jest zabawna, i że nie ma z czego kpić. W „Raju: nadziei” mamy do czynienia z dziewczyną, która jest samotna, brakuje jej kochającej rodziny, wsparcia. Na to nakłada się trudny czas dojrzewania. Zatem Melanie poszukuje czułości i miłości, której nie znajduje w domu jako córka – to raz, a dwa – miłości i bliskości, której potrzebuje, bo tak podpowiada jej instynkt, ciało i serce nastolatki. Nie ma jeszcze doświadczenia, gdzie i jak szukać, więc robi to tak, jak potrafi i trochę tak, jak poradzi jej koleżanka. Naczelne pytanie, co będzie z Melanie? Czy możemy mieć nadzieję, że wyrośnie z niej zdrowa psychicznie i emocjonalnie kobieta, która szczęśliwie się zakocha i którą ktoś pokocha, i że nie rozstanie się z mężem, nie popadnie w dewocję, będzie czuć w życiu zdrową satysfakcję?
W filmie cnota – nadzieja pojawia się w kontekście miłości ludzkiej, a nie w kontekście religii, Boga. Tytułowa nadzieja odnosi się do pokonania samotności, do osiągnięcia miłości ziemskiej, cielesnej. Z kolei tytułowego raju nie widać w ogóle.