search
REKLAMA
Recenzje

PUTIN. Koszmarny portret dyktatora [RECENZJA]

Patryk Vega ma do nas boskie posłanie o Putinie.

Tomasz Raczkowski

13 stycznia 2025

REKLAMA

Każdy, kto oglądał Niewidzialną wojnę, wie, że czasy, gdy znakiem rozpoznawczym Patryka Vegi były rubaszne żarty i wplatanie memów w fabuły filmów, minęły, być może bezpowrotnie. Teraz gdy twórca Pitbulla odnalazł Boga, który z kolei wskazał mu drogę, Vega realizuje świętą misję, w ramach której ma wykorzystywać ziemskie zasoby do głoszenia bożej wiadomości. Teraz więc Vega uderza z grubej rury – tak grubej, że z grubszej już się chyba nie da. Najwyraźniej Bóg uznał, że to właśnie Patryk powinien zostać namaszczony do przekazania światu prawdy o Władimirze Putinie.

Patryk Vega może i został duchowo odmieniony, ale środki jego działania pozostają niezmienne, o czym dobitnie świadczy już pierwsza sekwencja Putina – ekstremalnie voyerystyczna, daleko poza granicami dobrego smaku. Oglądamy w niej głównego bohatera – granego przez Sławomira Sobalę, sobowtóra rosyjskiego dyktatora, znanego z afery wokół freakfightowej gali Antka Królikowskiego, „doprawionego” okrutną ilością CGI – wijącego się na szpitalnej podłodze pośród własnych ekskrementów podczas wizyty generała. Ów zdaje mu raport ze stanu rzeczy: Ameryka i Europa upadają, fala migracji skutecznie szantażuje Zachód, ogółem wszystko idzie po myśli rosyjskiego imperium (dodajmy, że jest rok 2026). Nie mija więc pięć minut, a już wiemy, że Vega obrał strategię zdobywania uwagi za pomocą ostentacyjnej kontrowersji, perwersyjnej projekcji i żerowania na elektryzujących globalne media tematach. Nie przypadkiem zresztą cały film zrealizowany jest po angielsku, a Polscy aktorzy (zresztą sowicie dubbingowani) imitują w języku Szekspira wschodniosłowiańskie zaciąganie. Takie już najwyraźniej prawa świętej wojny Vegi – trzeba skroić film pod międzynarodową widownię i nakarmić ją stereotypizującymi fantazjami.

Z naprawdę trudnej do oglądania sceny szpitalnej przenosimy się w przeszłość, do 1960 roku, gdy matka odprawia swego syna z Gruzji do Leningradu, gdzie nowa rodzina da mu dom, nazwisko i przyszłość. Następnie następuje seria rozrzuconych po czasie i miejscach scen naświetlających karierę Putina zmierzającego na szczyty władzy. Znając Vegę, układ poszczególnych epizodów może być podyktowany jakimś numerologicznym/kabalistycznym/boskim/demonicznym kodem (niepotrzebne skreślić), ale mam nadzieję, że czytelnicy mi wybaczą, iż nie starczyło mi zapału, by ten szyfr łamać. Ryzykując mistyczną ignorancję, powiem więc, że epizody życia Putina są poukładane bez ładu i składu, raz to zabierając nas do lat 90., potem znów do 60., 80., kilka lat w przód, parę wstecz itd. Pokazując drogę dyktatora, Vega koncentruje się jednak głównie na początkach nowożytnej Rosji, gdy niegdysiejszy niechciany syn krok po kroku podporządkowuje sobie moskiewskie i petersburskie salony.

Vega wykorzystuje krążącą od jakiegoś czasu legendę o Putinie jako kaukaskim podrzutku przekuwającym swoje życiowe traumy w psychopatyczną siłę. Jest mu ona potrzebna do zbudowania metafizycznej warstwy filmu, w której stawką jest ni mniej, ni więcej, a dusza tytułowego bohatera. Odrzuconego przez świat Władimira nawigują przez życie dwie zjawy – duch podwórkowego bossa i pokutująca za grzechy mścicielka niechcianych dzieci. Początkowo można uznać ich za projekcie majaczącego umysłu rosyjskiego superprezydenta, jednak reżyser dość szybko rozwiewa wątpliwości i potwierdza, że to jak najbardziej prawdziwe figury na planie duchowym. Dwójka towarzyszy Putina to coś w rodzaju złych aniołów stróżów, podszeptujących bohaterowi do ucha, co zrobić, by wygrać władzę i potęgę. Znaczna część filmu to właśnie interakcje z tymi wysłannikami zaświatów lub wręcz wyprawy w nie same – Vega nie boi się odstawić Putina z kadru, by pokazać wędrówki jego duchowego przewodnika i wstawić przy tej okazji parę natchnionych cytatów na temat natury Boga i tułaczki dusz.

Trudno nie zauważyć podobieństwa filmowego Putina do Patryka z Niewidzialnej wojny. Sposób beznamiętnego sunięcia przez życie obydwu postaci jest niemal ten sam, podobnie jak podatność na głosy z zaświatów. Tam jednak Patryk przechodził duchową przemianę na plus, tu Władimir zmierza w otchłań potępienia. Jeśli tak interpretować Putina, to odmieniony reżyser za boskim podszeptem obnaża prawdę o tym, który nie zdołał się uratować. Wiadomość, jaką przekazuje Vega w Putinie, jest więc taka, że zbrodnie dokonywane przez rosyjskiego despotę to efekt demonicznych podszeptów, które sterują skrzywdzonym przez życie Wołodią, a zło tego świata jest dziełem diabła. Co więcej, kluczową kwestią – zdaniem Vegi zapewne wyjaśniającą wszystko w boskim olśnieniu – jest tu fakt, że Putin nie został ochrzczony. A gdy już został, to niewłaściwie – oto tajemnica zła, które czyni. Trzeba przyznać, że to równie prosty, co irytujący manewr myślowy, którego świętoszkowatości nie ratuje nawet wmontowanie w film poruszających obrazów zniszczonych po 2014 roku ukraińskich miast czy sugestywna inscenizacja putinowskich ustawek terrorystycznych na własnym terenie. Bardziej niż boskie natchnienie widać w Putinie cynizm twórcy, który szczuje widownię kontrowersyjnym tematem, spuentowanymi wziętymi z niedzielnej gazetki przemyśleniami. W kwestii realnej historii Vega nie mówi absolutnie nic, co nie zostałoby już powiedziane (i to nie raz), a jego autorski wkład do biografii dyktatora to garść kościelnych frazesów, dla niepoznaki podanych w zawiły sposób z masą nachalnej symboliki i nieudolnych metafor.

Lata mijają, a Patryk Vega dalej nie umie – lub nie chce – poprawnie robić filmów. Putin jest reżyserskim piekłem, a scenariusz istnieje w takim samym stopniu jak demokracja w Rosji. Zgodnie z oczekiwaniami najgorzej wypada sztuczna twarz samego Putina – choć szczyt wizualnego koszmaru osiąga już w pierwszej scenie, więc potem przynajmniej nie jest gorzej, to nie da się przyzwyczaić do komputerowej nakładki. Tylko trochę mniej sztuczna jest wizja Rosji, zlepiona z najbardziej podstawowych klisz o kraju stojącym brudem, wódką i bezprawiem. Jednak nie da się powiedzieć, że Putin nie jest pewnego rodzaju rozwojem reżysera Botoksu – choć wydaje się, że doszedł już do ściany i gorzej być nie może, Vega znajduje coraz to nowe sposoby, by zgwałcić percepcję widza. Jest to jakieś osiągnięcie, choć osobiście trochę tęsknię za czasami, zanim Patryk się nawrócił – z Nowych porządków można było się chociaż pośmiać. Nad Putinem nawet płakać się nie chce.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA